To działo się na początku lat osiemdziesiątych, ale zapamiętałem dokładnie datę, 20 czerwca. Na terenie jednego z podwałbrzyskich miasteczek, w piwnicy bloku na jednym z tzw. nowych osiedli mieszkaniowych ujawniono zwłoki małej, może trzyletniej, może czteroletniej dziewczynki. Jej prawdziwego wieku już nie pamiętam. Zwłoki znajdowały się w piwnicy bloku, w którym dziecko mieszkało, a odnalazł je ojciec, w trakcie prowadzonych przez rodzinę i sąsiadów, poszukiwań.
Z początkowo chaotycznych wypowiedzi ojca wynikało, że córka bawiła się na podwórku w gronie innych dzieci i po jakimś czasie została zawołana przez matkę, aby przyszła do domu, chyba na obiad. Po jakimś czasie, gdy dziewczynka w mieszkaniu się nie pojawiła, jej matka wyszła na podwórko, aby niesforną córeczkę zabrać do mieszkania. Wówczas okazało się, że nie ma jej na podwórku, ani w okolicy budynku. Bawiące się dzieci nie były w stanie powiedzieć nic konkretnego. Dziewczynka była, a po chwili zniknęła i nikt nic nie widział, ani nie słyszał.
Formalnie sprawę prowadziła ówczesna komenda miejska MO, ale nasz wydział kryminalny w Wałbrzychu bardzo aktywnie włączył się do wszelkich czynności operacyjnych w tej tak bulwersującej wszystkich sprawie. Aby uzyskać choć cień szansy na ustalenie, kto dokonał tego mordu, jak również ustalić przybliżony jego motyw, podjęliśmy naprawdę bardzo szeroko zakrojone działania jawne i utajnione. Już na samym początku wykluczyliśmy seksualny motyw zabójstwa, mimo pewnych obrażeń wskazujących, że sprawca usiłował dokonać penetracji krocza dziewczynki. Dokładne oględziny i badania przeprowadzone przez biegłą z zakresu medycyny sądowej, wskazywały raczej na upozorowanie motywu seksualnego. Przyczyną zgonu był uraz głowy powstały w wyniku uderzenia twardym przedmiotem, bądź uderzeniem głową o taki przedmiot. Biegły nie wykluczał uderzenia głową o ścianę. Przyjęcie takiej wersji zdarzenia stwarzało nam wielkie trudności w opracowaniu kierunków śledztwa z uwagi na to, że nikomu nie przychodził do głowy jakikolwiek rozsądny motyw zabójstwa. Jedyny, jaki się nasuwał, to nieszczęśliwy wypadek i wynikające z niego przypuszczenia, co do sprawcy, zostały odrzucone przez kierownictwo nie tylko komendy, ale i prokuratury.
Kazali szukać, szukaliśmy
Kazano nam szukać sprawcy, którym winien być osobnik niebędący mieszkańcem tego osiedla. Z relacji dzieci i kilku dorosłych sprawców wynikało, że w rejonie budynku kręcił się jakiś młody chłopak, o którym wiedzieliśmy tylko, że z tylnej kieszeni spodni wystawał mu charakterystyczny grzebień z lekko zakrzywiona rączą. Pamiętam, że ustalenie tego chłopaka zajęło nam chyba jeden dzień, ale potrzebowaliśmy aż trzech dni, aby go z kręgu podejrzanych całkowicie wykluczyć. Na czas zabójstwa miał bowiem alibi, którego w żaden sposób nie udało się nam podważyć. Po upływie około 10 dni uzyskaliśmy pozwolenie na zastosowanie bardziej wyrafinowanych technik operacyjnych, które wymagały od nas wiele wysiłku organizacyjnego i zwykłego policyjnego sprytu. Jednakże i te metody nie przyniosły żadnego konkretnego rezultatu i zmuszeni zostaliśmy do pogodzenia się z porażką. Sprawca zabójstwa, mimo wielu naszych wysiłków nie został do dnia dzisiejszego ustalony, a niedługo upłynie okres przedawnienia ścigania sprawcy zabójstwa, więc sprawca pozostanie bezkarny do końca swoich dni.
Rozwikłanie po latach?
Odchodząc na emeryturę usłyszałem opowieść, w którą, jak sądzę, mam podstawy wierzyć. Jeden z policjantów, zaangażowany wtedy w sprawę wykrycia zabójcy, powiedział mi, że o tym, kto jest sprawcą wie jeden z byłych już funkcjonariuszy milicji obywatelskiej, który z pewnych ważnych dla siebie względów, pomógł upozorować zabójstwo i jego seksualne tło. Sądzę, że jest to wersja bardzo możliwa z uwagi na jej zgodność z naszymi działaniami operacyjnymi, o których wyżej wspomniałem.
Z przestępstwami dotyczącymi dzieci wiążą się też inne moje smutne wspomnienia o działaniach w których brałem bezpośredni udział, a które zakończyły się niepowodzeniem, co dla każdego policjanta jest przeżyciem traumatycznym.
Niewyjaśnione zbrodnie bolą najbardziej
Pamiętam, jak wiele czasu poświęciliśmy w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych, na odnalezienie kilkunastomiesięcznego chłopczyka z Dzierżoniowa. Ojciec chłopca zabrał go w wózeczku na spacer do miejscowego parku znajdującego się w centrum miasta. Znużony alkoholem, który wcześniej wypił, zasnął na parkowej ławce a gdy się obudził ani dziecka, ani wózka przy nim nie było. W akcji poszukiwawczej, która trwała bardzo długo, bo prawie kilkanaście tygodni nieprzerwanych działań, zaangażowana była cała miejscowa komenda, trzy wydziały komendy wojewódzkiej oraz komenda główna, jak również funkcjonariusze osławionego ZOMO, członkowie społecznej organizacji wspomagającej działania milicji, czyli Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. Po jej zakończeniu sprawa zaginionego dziecka przez wiele lat znajdowała się na liście aktualnych spraw poszukiwawczych milicji. Bez rezultatu. O losie dziecka nie zdołaliśmy uzyskać jakichkolwiek informacji.
Zupełnie inny przebieg miała sprawa zaginięcia kilkumiesięcznego dziecka z ul. 11 listopada w Wałbrzychu.
Nie zawsze się udaje
Matka dziecka wyjechała na dwa dni do rodziny, zamieszkałej na terenie Kotliny Kłodzkiej, w celu uzgodnienia spraw związanych z planowanymi chrzcinami. Z dzieckiem pozostał jego ojciec, który w dniu następnym, w godzinach rannych, zgłosił w miejscowej komendzie porwanie dziecka. Z jego relacji wynikało, że wyszedł z dzieckiem, które znajdowało się w wózku, do sklepu po zakupy. Wózek pozostawił przed sklepem i gdy po kilku minutach wrócił to ani wózka, ani dziecka pod sklepem nie zastał. Jak zwykle rozpoczęły się bardzo intensywne działania poszukiwawcze, a ja z kolegami z wydziału zajęliśmy się ojcem dziecka. Jego wyjaśnienia nie były wiarygodne i budziły spore nasze wątpliwości. Uzyskaliśmy bowiem informację, że jedna z sąsiadek oczekująca ok. godz. 5.30 na autobus MPK na przystanku znajdującym się vis a vis budynku, w którym ojciec dziecka mieszkał, widziała go, jak wychodził z bramy z dużą białą i mocno obciążoną reklamówką. Według jej relacji mężczyzna skierował się na znajdujące się za zabudowaniami niewielkie zalesione wzgórza. Inni sąsiedzi słyszeli w nocy głośny płacz dziecka, które po jakimś czasie umilkło. Byliśmy przekonani, że dziecko zostało przez ojca zabite. Prawdopodobnie w złości zbyt mocno uderzył je powodując jego śmierć. Było to tym bardziej prawdopodobne, że jak ustaliliśmy nie był on biologicznym ojcem, o czym wiedział. Wtedy, odwrotnie niż obecnie, stosowaliśmy inne metody wykrywcze. Nigdy nie zdarzało się nam, aby po uzyskaniu informacji wskazujących na sprawcę, dokonywać jego zatrzymania i osadzenia w areszcie. Stosowaliśmy inne metody, które miały na celu przede wszystkim uzyskanie bezpośrednich dowodów winy, tak aby nie popełniać pomyłek i nie zatrzymywać ludzi niewinnych, dając tym samym okazję przestępcom, do zacierania śladów lub popełniania innych zbrodni… Ważnym dla nas było też to, aby nie krzywdzić niewinnych ludzi, aczkolwiek i wówczas musieliśmy się godzić z tym, że gdzie drwa rąbią tam wióry lecą i pomyłki różnego rodzaju też się nam przydarzały. Dlatego też mężczyzna ten został poddany drobiazgowej kontroli, śledziliśmy każde jego poczynanie, sprawdzaliśmy kontakty, gdzie i z kim się spotyka, co mówi i jak się zachowuje. Zastosowaliśmy wszelkie dopuszczalne prawem metody operacyjne i techniczne, aby na bieżąco wiedzieć gdzie jest i co myśli. Udało się nam też przekonać do współpracy jednego z jego kolegów, który miał doprowadzić do sytuacji, podczas której podejrzewany mężczyzna miał się przyznać do tego gdzie ukrył zwłoki dziecka. Podczas jednej z takich rozmów, przy alkoholu, nasz pomocnik bardzo sugestywnie opowiadał o obowiązku każdego katolika do zapewnienia bliskiemu pochówku w poświęconej ziemi. Zasugerował mu, aby zwłoki dziecka przeniósł na cmentarz i przynajmniej włożył je do jakiegokolwiek grobu. Ta rozmowa poruszyła tego człowieka, bo postanowił tak zrobić i poprosił swego rozmówcę o pomoc w realizacji planu. Naszym zadaniem było dokładne pilnowanie ojca i zatrzymanie go w momencie, gdy miał wyjmować zwłoki z miejsca ukrycia. Niestety, nasz pomocnik nie wytrzymał psychicznie i swoje stresy utopił w alkoholu tak skutecznie, że nie stawił się rano w umówione miejsce, co spowodowało, że ojciec odstąpił od tego zamiaru. Mogliśmy go już wtedy zatrzymać, ale dowodowo byliśmy słabo przygotowani i chcieliśmy doprowadzić do odnalezienia zwłok, dlatego też zapadła decyzja o tym, że akcja ta zostanie powtórzona. Niestety nie udało się nam tego dokonać, ponieważ mężczyzna ten popełnił samobójstwo poprzez zagazowanie się. I ta sprawa do dnia dzisiejszego nie została wyjaśniona, a miejsce ukrycia zwłok pozostaje nieznane.