W piątek, 16 sierpnia 1946 roku pod eskortą milicji pomaszerowaliśmy z Pastuchowa do Kraszowic. Szliśmy od godziny 12.00 do 20.30 około 15 kilometrów Miałam wtedy prawie 16 lat i niosłam mały plecak z suszonym chlebem. Ciągnęłam z mamą stary wiklinowy kosz, do którego przymocowane były kółka. Miałyśmy ze sobą także stary dziecinny wózek, na którym leżała między innymi tarka do prania bielizny. W tarce tej ukryte były książeczki oszczędnościowe i nasze dokumenty. Podobno często je zabierano albo przynajmniej darto.
W Kraszowicach były tłumy. Nie było miejsca w przepełnionym baraku. O spaniu nie było mowy. Latryna była bardzo prymitywna. Na otwartym powietrzu rów z belką, o którą można się było oprzeć.
Dopiero po 24 godzinach, 17 sierpnia o godzinie 19.30 stanęliśmy do kontroli bagażu. Rozrzucono nasze rzeczy na stołach i zabierano, co się rewidentom podobało. Raz po raz przeprowadzano rewizję osobistą. Na szczęście pozostawiono nam tarkę do prania.
Potem wieczorem zaprowadzono nas do pociągu. Zostaliśmy załadowani do wagonów bydlęcych. Odjazd w nieznane był około 23.30. Rano 18 sierpnia przywieziono nas do Szprotawy. Tu otrzymaliśmy kawałek chleba. Nie wolno nam było opuścić wagonu. Po przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej zawieziono nas do obozu przejściowego do powiatu, którego stolicą było miasto Flöha w Saksonii, kiedyś w Niemieckiej Republice Demokratycznej (NRD), a po zjednoczeniu Niemiec w Republice Federalnej Niemiec (RFN).