Zimą 1967 roku w podziemiach fryderycjańskiej twierdzy świdnickiej na terenie obecnego Parku Sikorskiego zostało zasypanych dwóch chłopców. Jednego udało się uratować, drugi – niestety – zginął. Po tym nieszczęśliwym wydarzeniu pośpiesznie zamurowano wejście do feralnego podziemnego chodnika kontrminowego i na długie lata zapomniano zarówno o nim jak i o reszcie niedostępnych pozostałości XVIII-wiecznych fortyfikacji.
We wrześniu 2011 roku grupa świdniczan postanowiła sprawdzić czy pod ziemią w parku przy ulicy Generała Władysława Sikorskiego zachowały się fragmenty umocnień twierdzy Fryderyka II Hohenzollerna zwanego Wielkim (1712-1786)? Na tak postawione pytanie Waldemar Skórski – zastępca prezydenta miasta Świdnicy, który jest jednym z autorytetów w dziedzinie nowożytnych fortyfikacji naszego miasta odpowiedział w sposób następujący: „Zdecydowanie tak, problem polega tylko na ich odnalezieniu, zidentyfikowaniu i dokładnym zinwentaryzowaniu. Zlokalizowanie tych reliktów jest ważne z kilku powodów. Jeżeli ich stan zachowania jest dobry, moglibyśmy się pokusić o ich wyeksponowanie i udostępnienie jako relikty twierdzy świdnickiej. Nie bez znaczenia jest jednak fakt bezpieczeństwa. W kilku miejscach tego parku, miały miejsce zawaliska, kiedy nadwyrężone kamienno-ceglane konstrukcje podziemne nie wytrzymywały naporu ton ziemi i zawalały się do środka.”
Budowę twierdzy świdnickiej, która obok kłodzkiej była jedną z najważniejszych w tym rejonie Dolnego Śląska rozpoczęto na rozkaz króla Prus Fryderyka II w 1747 roku i kontynuowano aż do lat 80. XVIII wieku. Na terenie obecnego parku Sikorskiego powstały dwa potężne dzieła fortyfikacyjne: Flesza Jawornicka (teren byłego amfiteatru) i Hangard vel Hangar Jawornicki. O ile na początku XIX wieku Francuzi wysadzili umocnienia fleszy i zniwelowali wierzchnią część hangardu, o tyle istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że pod powierzchnią ziemi zachowały się do naszych czasów puste pomieszczenia i ciągi komunikacyjne.
Aby wstępnie określić ich położenie i do nich dotrzeć, w środę 14 września 2011 roku specjalistyczna ekipa podjęła się próby spenetrowania chodników kontrminowych, które z terenu Fleszy Jawornickiej (byłego amfiteatru) zostały poprowadzone pod ziemią w kierunku Hangardu Jawornickiego. W skład zespołu weszli: znany świdnicki himalaista Piotr Snopczyński, Władysław Bączek i Jacek Szynalski z Wałbrzyskiego Klubu Górskiego i Jaskiniowego oraz Wojciech Koniczyński z Wałbrzysko-Kłodzkiej Grupy Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Na podstawie zachowanych planów twierdzy bardzo szybko ekipa zlokalizowała wejścia do trzech chodników kontrminowych, prowadzących pod ziemię. Z pierwszym z nich wiąże się tragedia, jaka miała miejsce w lutym roku 1967, kiedy w podziemiach zginął młody chłopiec. Zresztą prace w odosobnionym zakątku parku wzbudziły zainteresowanie postronnych obserwatorów. Na miejscu pojawił się między innymi mieszkający w pobliżu pan Tadeusz Jaciów, który okazał się być kolegą tego chłopca, który zginął przysypany ziemią.
„Pamiętam, że jako dzieci biegaliśmy po tych chodnikach, znajdując różnego rodzaju monety, stare papiery i tym podobne rzeczy. Niestety, mój kolega wszedł i został przysypany. Pamiętam, że akcja ratowania go trwała długo, przyjechały górnicze ekipy ratownicze z Wałbrzycha, ale nie zdążyli.” – opowiadał członkom ekipy Tadeusz Jaciów.
Tragiczne wydarzenia lakonicznie zrelacjonowane powyżej miały miejsce w czwartek 16 lutego 1967 roku na terenie tak zwanej „podkowy” jak popularnie świdniczanie nazywali fragment parku przy ulicy Generała Władysława Sikorskiego o charakterystycznym ukształtowaniu terenu gdzie w drugiej połowie lat 70. XX wieku powstał amfiteatr – popularne miejsce wielu masowych imprez i koncertów. Pogoda tego dnia mimo kalendarzowej zimy była jak na tę porę roku zaskakująco przyjemna. Dodatnia temperatura, brak śniegu i porywistego wiatru sprzyjały dorosłym spacerowiczom oraz mieszkającym w pobliżu dzieciom i młodzieży, dla których park był miejscem spotkań i zabaw. Nic nie zapowiadało nieszczęścia, jednak tak jak zazwyczaj, przyszło ono szybko, nagle i niespodziewanie, a wieść o nim obiegła błyskawicznie całe miasto. Przebieg zdarzeń opisał znany świdnicki dziennikarz Władysław Orłowski (1913-1996) – długoletni korespondent terenowy Gazety Robotniczej oraz czołowy fotoreporter tego poczytnego w latach PRL-u dolnośląskiego dziennika. W numerze 41 (5771) gazety, z piątku 17 lutego 1967 roku ukazała się na pierwszej stronie krótka notatka jego autorstwa zatytułowana „Wypadek w świdnickich lochach”. Przytaczamy in extenso jej treść:
„Mieszkańcy Świdnicy wstrząśnięci są wypadkiem, jaki zdarzył się wczoraj w godzinach popołudniowych na terenie parku przy ul. Sikorskiego. Grupka uczniów klas starszych Szkoły Podstawowej nr 12 postanowiła zwiedzić bez wiedzy osób starszych ciągnące się pod tym parkiem lochy. W pewnej chwili w jednym z korytarzy, do którego skierowali się 13-letni Ryszard Tomaszewski i 12-letni Anatol Sąsiadek, oberwał się strop odcinając im odwrót. Przybyłej natychmiast na miejsce wypadku jednostce Miejskiej Zawodowej Straży Pożarnej nie udało się usunąć zawału. Do akcji przystąpili żołnierze WP. Usunęli oni część ziemi, niestety strop nadal zaczął się obsuwać. O godz. 17 na miejsce wypadku przybyło pogotowie z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego z Wałbrzycha, które pod kierownictwem mgr inż. Artura Salomona rozpoczęło zakładać obudowę chodników. W chwili kiedy otrzymaliśmy tę wiadomość ratownicy nie dotarli jeszcze do zasypanych. O godz. 18.45 ekipy ratownicze dotarły do zasypanych chłopców. Jak się okazało Ryszard Tomaszewski zginął pod zwałami ziemi, natomiast Anatol Sąsiadek wyszedł z wypadku bez szwanku.” Tyle sucha, pozbawiona emocji relacja prasowa, która nie oddaje przecież nawet w części dramatyzmu towarzyszącego akcji ratunkowej prowadzonej przez kilka godzin i zakończonej już po zapadnięciu zmroku (16 lutego zachód słońca nastąpił o godzinie 17.06).
O wypadku pod „podkową” nie znajdziemy nawet szczątkowych informacji w znakomitej większości publikacji dotyczących historii Świdnicy. Nie odnotował go Franciszek Jarzyna (1911-1999) w Kronice miasta Świdnicy za lata 1945-1975, został również pominięty przez autorów opracowania Dzieje Świdnicy w datach. Wydaje się, że praktycznie od początku był w cieniu o wiele bardziej spektakularnego wydarzenia – katastrofy wieży ratuszowej w dniu 5 stycznia 1967 roku. Pozostaje jednak wciąż żywy w pamięci osób średniego i starszego pokolenia o czym dobitnie świadczą zebrane przez Barbarę Piórkowską wypowiedzi byłych i obecnych mieszkańców Świdnicy dotyczące tej tragedii; w mniejszym lub większym stopniu pokrywające się z tekstem wydrukowanym w Gazecie Robotniczej. Część z tych głosów pozwalamy sobie zamieścić poniżej.
Maria Jaszczak: „Pamiętam ten wypadek, Rysiu był moim kolegą z tej samej klasy. Z tego co pamiętam chłopcy postanowili w tych tunelach szukać skarbów… W tej chwili nie mogę sobie przypomnieć nazwiska uratowanego chłopca ale postaram się je odszukać.”
Jerzy Barczyński: „O ile dobrze pamiętam ten uratowany to Anatol Sąsiadek. Zweryfikuję tę informację u mojego starszego brata, bo to był jego klasowy kolega…
Podoba mi się idea upamiętnienia ofiary tej tragedii, dla mnie to był szok.”
Teresa Gałek: „Pamiętam tylko, że było takie wydarzenie i akcja ratunkowa, miałam wtedy 10 lat. Niestety nie znam szczegółów. O ile mnie pamięć nie myli, to w krótkim czasie po tym zdarzeniu zamurowano wejście do tunelu.”
John Stolarski: „Pamiętam ten wypadek w tym tunelu. Niestety nie mogę pomóc w tej sprawie, nie znałem tych ludzi osobiście, oni chyba byli wszyscy z 12-stki. Przykro mi, zginął w tak młodym wieku.”
Jerzy Krzysztof Lis: „Chodzenie po różnych dziurach w tamtym okresie było bardzo modne wśród nastolatków świdnickich. Osobiście zaliczyłem podziemia świdnickiej katedry, schrony na placu Grunwaldzkim, na ulicy 1 Maja oraz na ulicy Grodzkiej.
A nawet wgramoliłem się na wieżę ratuszową niedługo przed jej zawaleniem. Na 1 Maja, po opuszczeniu się do schronu po linie, był mały incydent. Ponieważ była zima i lina została zmrożona, nie mogłem wydostać się na zewnątrz. Wyciągało mnie kilku przypadkowych żołnierzy. Zgromadził się spory tłum gapiów. Przy akcji zgubiłem buty i na bosaka po śniegu uciekłem do domu. Cieszę się, że nie podzieliłem losów Ryszarda. Wiem, że ten wypadek miał miejsce ale nic poza tym. „Działałem” w innej ekipie.”
Mirosław Kołaczyk: „Przykro mi ale nie jestem jednym z ocalałych chłopców, choć do 1962 roku mieszkałem na ulicy Sikorskiego. Nie znałem Ryśka a o tragedii słyszałem. Park na ulicy Sikorskiego był przecież placem zabaw wielu chłopców szczególnie w zimie. Słynna „podkowa” do zjeżdżania na sankach i nartach, obecnie zdewastowany amfiteatr świdnicki.”
Bożena Podhorodecka: „Nie pomogę w dotarciu do informacji odnośnie tego wypadku. Chcę tylko powiedzieć, że pamiętam tą nieszczęśliwą historię. Sama byłam małą dziewczynką, ale pamiętam jak rodzice opowiadali o tym wypadku i to, że przez pewien czas nie można było chodzić przez park. Wtedy chodziłam do I klasy do Szkoły Podstawowej nr 12.”
Danuta Myszkiewicz: „Najlepiej kojarzę Rysia, bo to był brat Józka, który był kolegą mojego brata. Józek podobno też już nie żyje. Ten uratowany, o ile dobrze pamiętam, to Sąsiadek, ale wyleciało mi z głowy jego imię.”
Ireneusz Gajdziński: „Niestety nie pomogę w uzyskaniu informacji na ten temat. Owszem w pamięci mam ten tragiczny w skutkach wypadek, w tamtych czasach podziemia świdnickie nie były w dostateczny sposób zabezpieczone, a amatorów na takowe eskapady było dosyć dużo, również tam zaglądałem.”
Bogumiła Kocjan: „Tak pamiętam ten wypadek, bo tam byłam. Nie pamiętam imion, jeden z nich to Sąsiadek mieszkał na osiedlu Młodych przy ulicy Zamenhofa, a drugi to Pomirski też mieszkał na osiedlu Młodych przy ulicy Zamenhofa. I to nie on wezwał pomoc tylko ja z koleżanką, była to Danusia Los no i ja. Chodziliśmy wtedy do 5-tej klasy Szkoły Podstawowej Nr 12.”
Tadeusz Brożbar: „Co ja mogę pomóc? Tylko tyle wiem, że siedzieliśmy na „podkowie” i patrzyliśmy się jak ich ratują, tylko to mam w pamięci nawet teraz się dziwię, że to było w lutym bo było ciepło i nie było śniegu, przynajmniej tak mi się utrwaliło w pamięci.”
Tadeusz Czajkowski: „Znałem Rysia kolegowaliśmy się, on mieszkał w takim budynku przy skrzyżowaniu ulic Zamenhofa i Sikorskiego. Pamiętam jak go górnicy wynosili z tego zawału na „podkowie” jak nazywaliśmy to miejsce w parku. Po tunelach chodziliśmy prawie codziennie w poszukiwaniu „skarbów”, ale znajdowaliśmy tylko jakieś dokumenty niemieckie i pozostawione wyposażenie wojskowe. Kolegą, który został uratowany przez ratowników górniczych z Wałbrzycha był Antek chyba tak miał na imię, mieszkał na parterze w bloku z prawej strony ulicy Zamenhofa, ale nie jestem pewien… Wspomnienia i obrazy z tamtych czasów są nieraz bardzo ostre.”
Ryszard Urbańczyk: „Coś przez mgłę pamiętam. Oni poszli tam bo był tam bardzo dobry piasek do akwarium. Poszli w trójkę. Jeśli dobrze pamiętam to byli to Rysiek Tomaszewski, Anatol Sąsiadek, i chyba Jamróz Zygmunt. Pamiętam pogrzeb Ryśka jak staliśmy koło trumny. Ale to tylko tyle.”
Mariola Uczkuronic: „Pamiętam ten wypadek mieszkałam wtedy na ulicy Bocznej i chodziłam do Szkoły Podstawowej nr 12, ale miałam wtedy siedem lat, miałam zakaz przez rodziców wchodzenia do lochów, często bawiliśmy się w pobliżu. Wejścia, po wypadku zostały zamurowane. Wiem że jeden z tych, który przeżył to mówili na niego „Gruby”.”
Stanisław Czekaj: „Pamiętam ten wypadek. Chodziłem wtedy do „12”, ale nazwisk niestety nie pamiętam. Wiem, że zaraz po tym wypadku zamurowali to wejście… Coś mi chodzi po głowie nazwisko „Sąsiadek” lub bardzo podobne.”
Zdzisława Wolańska: „Ja tylko byłam świadkiem akcji poszukiwawczej jako małe dziecko i wiem, że chodzili do Szkoły Podstawowej nr 12.”
Barbara Najman: „Pamiętam, to byli koledzy z mojej klasy… Rysiu był malutki, drobniutki… Poszukam w pamięci nazwisko tego drugiego chłopca… To była niesamowita akcja… Przyjechali ratownicy górniczy z Wałbrzycha… Mnóstwo ludzi stało przy wąwozie i czekało do późna w nocy na wynik poszukiwań… Lochy były miejscem zabaw uczniów 12… Ja osobiście byłam świadkiem zawalenia się wieży ratuszowej… Byłam na Rynku… Pamiętam, że dwoma dechami na krzyż zabite były wejścia na teren bloku śródrynkowego i nic więcej… Pamiętam jak cegły wieży rozsunęły się i wieża siadła… I pamiętam tuman czerwonego kurzu…”
Roman Kurdziel: „Pamiętam sprawę tylko z opowiadań moich rodziców. W lutym 1967 roku nie chodziłem jeszcze do szkoły tylko do przedszkola ZWAP, ale pokazywano mi wejścia do tych fortecznych katakumb w parku (jakoś potem zaraz te wejścia zasypali). Mieszkałem na Jagiellońskiej było to niedaleko, ale to wszystko co wiem na ten temat.”
Anna Makarowska: „Jednym z zasypanych był kolega z mojej lub sąsiedniej klasy Anatol Sąsiadek, jego odcięło od wyjścia, prawdopodobnie szedł pierwszy. Bliżej wyjścia i on chyba zawiadomił milicję był bodajże Janusz Budziński, ale tego nie jestem pewna. Byłam tam, kiedy trwała akcja ratunkowa i wtłaczano tlen do odciętego Anatola. Wcześniej też tam chodziłam.”
Jan Nowakowski: „Pamiętam ten wypadek. Byłem tam jako gapowicz. Miałem 14 lat, w to miejsce gdzie zginął ten chłopiec to myśmy też tam zaglądali. Jak mnie pamięć nie myli to jeden z nich był z ulicy Bocznej.”
Aleksandra Wiśniewska: „Pamiętam tamto wydarzenie. Mieszkałam na ulicy Bocznej i jako kilkuletnia dziewczynka byłam wśród gapiów zgromadzonych na tak zwanej „podkowie”, bo tak potocznie mówiliśmy o tej górce w parku. Z tego co pamiętam, to jeden z tych chłopców mieszkał w naszej kamienicy w suterenie i o ile mnie pamięć nie myli (miałam wtedy 7 lat) to chyba nazywał się Tolek Sąsiadek. Miał wtedy z 12-13 lat. Miał też młodszą siostrę, chyba Krysię. Rodzina ta, niedługo po tym zdarzeniu wyprowadziła się.”
Do tych wypowiedzi możemy jeszcze dodać informację o pogrzebie, który nastąpił 18 lub 19 lutego (w dokumentach źródłowych występują rozbieżności co do daty). Urodzony 13 marca 1954 roku w Świdnicy Ryszard Tomaszewski został pochowany na cmentarzu przy alei Brzozowej. Grobu nie udało się zlokalizować, prawdopodobnie został zlikwidowany.
Po tej retrospekcji powróćmy do wydarzeń z września roku 2011. Zespół Piotra Snopczyńskiego wykuł dwa otwory w murze tragicznego chodnika, ale tak jak przypuszczano, dalej, za murem było gruzowisko, którego nie dało się eksplorować.
Ekipa przeszła więc do drugiego wejścia i tu pełny sukces. Po kilku minutach pracy koparki ukazało się wejście do nie zasypanego chodnika kontrminowego. Jako pierwszy w jego czeluście zapuścił się Jacek Szynalski, potem kolejni członkowie ekipy. Obserwując z boku poczynania członków zespołu, można było tylko podziwiać ich pełen profesjonalizm i świetne obeznanie z tematyką eksploracji podziemi.
„W naszej profesji to nie jest nic nienormalnego. Pracując w zespole nie może być miejsca na przypadkowość, bo inaczej może to doprowadzić do tragedii. Musimy reagować na każde słowo i gest” mówił Piotr Snopczyński.
Okazało się, że chodnik ma wysokość 120 centymetrów i około 70 centymetrów szerokości z zachowanym w dobrym stanie ceglanym sklepieniem. Dno chodnika zostało częściowo zamulone przez przesiąkające wody gruntowe, ale w momencie eksploracji był suchy. Okazało się, że można było zbadać go na długości prawie 16 metrów. Dostęp do dalszej jego części blokowała zwiększona ilość osadów.
„Jest bardzo prawdopodobne, że nieco dalej jest on czysty. Trzeba byłoby tylko oczyścić chodnik z części piasków. Jeżeli miasto znalazłoby na ten cel fundusze, zajęłoby nam to ze dwa dni” powiedział Piotr Snopczyński po wyjściu z podziemi. Na oczyszczenie chodnika w tym samym dniu ekipa miała zbyt mało czasu. Gdyby jednak się okazało, że rzeczywiście można dalej się przedostać tym chodnikiem, być może dotarłoby się do podziemi poszukiwanego Hangardu Jawornickiego, gdyż akurat ten chodnik, w przeciwieństwie do innych – znacznie krótszych, według szczegółowej inwentaryzacji umocnień twierdzy, wykonanej przez doktora inżyniera architekta Macieja Edmunda Małachowicza (adiunkta w Zakładzie Konserwacji i Rewaloryzacji Architektury Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej) miałby łączyć się z systemem podziemnym hangardu.
Ponieważ cała eksploracja miała charakter tylko rekonesansu, ekipa nie zdążyła zbadać trzeciego, zidentyfikowanego wejścia do chodnika kontrminowego. Wejście do tego, który został odkryty, ekipa zabezpieczyła i przysypała ziemią. „Ostrzegam, przed próbami samowolnej eksploracji tego typu obiektów. Tragedia z 1967 roku udowadnia, że jest to bardzo niebezpieczne” stwierdził na koniec całej akcji Piotr Snopczyński.
„Byliśmy pewni, że znajdziemy chodniki. Generalnie jednak muszę stwierdzić, że ponieśliśmy klęskę. W tym miejscu szukaliśmy przede wszystkim kaponiery, ta jednak wydaje się, że została zniszczona. Być może zachowała się jeszcze z niej posadzka, gdzieś pod powierzchnią gruntu. Co do przyszłości naszych dalszych badań w tym rejonie jeszcze nie podjęliśmy ostatecznej decyzji. Raczej nie będziemy szaleć po całym parku z koparką, szukając hangardu. Być może uda nam się przeprowadzić badania metodą georadarową, co znacznie ułatwiłoby nam poszukiwania zachowanych, podziemnych reliktów twierdzy. W razie ich dobrego stanu technicznego bardzo poważnie zastanowilibyśmy się, nad ich wyeksponowaniem” powiedział nam zastępca prezydenta Świdnicy Waldemar Skórski.
Wygląda więc na to, że wkrótce doczekamy się kolejnych ustaleń badawczych oraz ewentualnych odkryć związanych z „podziemną Świdnicą”; o czym rzecz jasna postaramy się Czytelników Nowego Tygodnika Świdnickiego i portalu Świdnica – Moje Miasto na bieżąco informować. Prosimy też o ewentualne uzupełnienia i sprostowania dotyczące wypadku z 16 lutego 1967 roku.
Autorzy składają serdeczne podziękowania za udzielenie wielu cennych informacji i udostępnienie interesujących materiałów oraz wszelką okazaną pomoc w napisaniu artykułu następującym osobom: Lidii Lichomskiej, Barbarze Piórkowskiej, Agnieszce Orłowskiej-Raj, Grzegorzowi Skibie, księdzu Piotrowi Śliwce – proboszczowi parafii pod wezwaniem św. Józefa Oblubieńca NMP w Świdnicy oraz Autorom wszystkich relacji i wypowiedzi, a także pracownikom firmy Farma Miejska Maciej Karpiński i spółki cywilnej Ostatnia Posługa T. K. Karpińscy.
Do autorat tematu, czy zostały poczynione od tamtego czasu jakieś dalsze kroki,może jakieś nowe informacje. Czy temat został zawieszony.
Ja się tym zajme sprubuję ustalić dokładne połozenie ale uprzedzam że zajme się tym w wakacje.
Według mnie Świdnica coś jeszcze kryje. Możliwe że coś jest pod amfiteatrem.
Jak dokladnie nie pamietam, bo to uplynelo tyle lat, Ja jacek Emil Goralewski majac lat tylko 6. Ale stego co Ja pamietam to chlopiec Tadelusz Jaciow mieszkal blisko mojego pdworka na Osiedlu Mlodych prrzy ulicy Zamenhofa.
Emil Jacek Goralewski Las Vegas, Nevada. USA.
Pamietam ten wypadek,chociaz nie mieszkam juz w kraju,wiem,ze moj kolega,ktory zginal(tak slyszalam)dlatego zginal,bo widzac ze ziemia sie sypie na nich rzucil sie w strone wejscia,gdzie zginal,natomiast Sasiadek stanal pod sciana i tam przeczekal az przestanie sie sypac,podobniez,Tomaszewski do konca walczyl o zycie,bo jak Go znalezli,to mial pod paznokciami ziemie,pamietam pogrzeb,tez nie moglam znalezc grobu,wszyscy chodzilismy tam sie bawic,ja tez,pamietam tez stary sredniowieczny grob,taki duzy wykuty w kamieniu pomnik,on tak lezal,taka plaskorzezba w kamieniu,przdstawiajaca dwoch rycerzy walczacych na koniach ,bardzo pieknie byl zrobiony,podobniez w tym miejscu walczylo dwoch rycerzy i tak nieszczesliwie skonczyl sie ten pojedynek,ze obydwoje zgineli.W kolo tego pomnika byl postawiny nie duzy metalowy plot.Najpierw plot zniknal,potem ten piekny nagrobek,podobniez ktos go wywiozl za granice i sprzedal.Bardzo mi szkoda bylo tego pomnika-nagrobka.Tak mysle,ze moje miasto jest najpiekniejsze na swiecie,Swidnico moja bardzo mi Ciebie brak i wierz mizawsze bedziesz w moim sercu,gdziekolwiek bym byla,da Bog to jeszcze raz przyjade i odwiedze te miejsca tak bliskie a tak dalekie.I jeszcze zapomnialam powiedziec,ze ten pomnik-nagrobek byl w tym parku gdzie wydarzyl sie ten wypadek,tak gdzies przed tym amfiteatrem.Musze zrobic zdjecia tych miejsc,aby mogla dzieciom pokazac z kad pochodzila ich matka,pozdrawiam wszystkich swidniczan,rowniez R.Urbanczyka,czy ktos pamieta mnie z klasy?Ula Nowak
Te lochy w Parku przy podkowie byly niebezpieczne
kazdy otym wiedzial , mysmy niemieli odwagi tam sie
wybierac , chociac mowiono , ze ida az do zamku Ksiaz, bylismy tam jeszcze przed tragedia , ale to
naprawde bylo w zalosnym stanie , wolelismy zwiedzac
solidne betonowe schrony w miescie , ale to byly
w miare nowe solidne struktury , najciekawsze byly
stare lochy i piwnice ,wysoke na 4-5 metrow z kajdanami stalowymi przy scianach , ale w tych czasach i tak wszystko bylo wyczyszczone , to znaczy
wszystko co bylo metalowe bylo wynoszone , ciekawostka jest , jak nasi inzynierowie budowali
nowe domy i kamienice na tak starych piwnicach , oni nawet nie wiedzieli ,ze cos takiego istnieje , tylko nie ktore piwnice miale okienka do ulicy ,ale to wyjatkowo , Swidnica bedzie sie zapadac
najgorsza jest ulica , ktora idzie od Rynku do Katedry ,tam trzeba wszystko przebadac bo moze byc nieszczescie,
Pozdrawiam wszystkich Swidniczan , byly uczen 12i 16 w latach 60 mieszkalem na Osiedlu Mlodych .
Bardzo mi przykro , ze zginal nasz kolega , moj ojciec
wiedzial ze szukamy przygod z kolegami , ale zawsze mowil o bezpieczenstwie , w tym czasie byly
rozne grupy i tez trzeba bylo pilnowac swojego rejonu Andrzej Kawka