Ponad sto lat temu urodził się Stanisław Wiechecki, bardziej znany jako Wiech. Był „ojcem” między innymi Teofila Piecyka, szwagra Piekutoszczaka, Maniusia Kitajca czy Szmai. Ich przygody, prawdziwe i zmyślone, opisał Wiech w wielu felietonach a także książkach, w których bohaterowie posługują się charakterystyczną warszawską gwarą. Jednymi z bardziej znanych i popularnych, są przygody Maniusia Kitajca opisane w „Cafe pod Minogą” oraz „Maniuś Kitajec i jego ferajna”.
O ile w pierwszej, akcja rozgrywa się tylko w Warszawie i okolicach, to w drugiej dochodzi między innymi epizod świdnicki. Jako, że jest on świdniczanom mało, albo wcale znany, przytoczymy go niżej, gdyż zawiera charakterystykę miasta i jej mieszkańców (nie wiadomo czy prawdziwą w całej rozciągłości stwierdzeń). Przechodząc do szczegółów: Szmaja i Jumbo odwiedzili hrabiego Rogera Mokrobrodzkiego z Kozichdubek, który akurat co wrócił z „sanatorium państwowego” [więzienia], celem oddania obrazu „Dama z tulipanem”. Obrazu pochodzącego z przedwojennych zbiorów hrabiego. Droga jaką musiał odbyć obraz, aby mógł wrócić do właściciela, była długa i skomplikowana. Najpierw skradł go okupant. Po wojnie zarekwirowała go władza państwowa i umieściła w muzeum szczecińskim. W instytucji tej nie pobył długo, gdyż został ukradzony. Mimowolnymi uczestnikami kradzieży, a potem i – z konieczności – paserami zostali dwaj warszawscy taksówkarze: Szmaja i Jumbo, którzy sprzedali go celem uzyskania pieniędzy za kurs do Szczecina. Spostrzegawczość Kitajca i jego działania sprawiły, że obraz w końcu wrócił do rąk hrabiego. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że w tym samym momencie do antykwariatu, gdzie urzędował hrabia, weszła milicja. „Władza ludowa” nie dała wiary wyjaśnieniom Szmai i Jumbo. Zostali tymczasowo aresztowani. Widząc tak jawną niesprawiedliwość, Maniuś Kitajec wraz z Piskorszczakiem postanowili za wszelką cenę znaleźć prawdziwego złodzieja obrazu i oddać go w ręce milicji. Jedyny trop, na jaki trafili, prowadził ich właśnie do Świdnicy…:
„Jak zajedziem do tej całej Świdnicy, a pora nie będzie jeszcze specjalnie spóźniona, możem poszukać jeszcze z jednego albo dwóch klientów tatusia Rubensa [fotografika, u którego miał pracować domniemany złodziej] – podjął po chwili Piskorszczak.
– A masz tu jakiego?
– Wiadomo, że mam. Jest ich tu parę sztuk do wyboru, do koloru – odrzekł Stasiek, przeglądając notatki – O, masz, tu na przykład Koziołek Eugeniusz, Świdnica, ulica
Drzymały 160 albo ten… Pawlak Tadeusz, Marksa 18, albo…
– Zaczniem od Koziołka, kolejno trzeba ich przebadać.[…]
– Patrz Maniuś, już Świdnica, niech ja nic dobrego nie mam. Istotnie, „warszawa” wpadła już między słabo oświetlone ulice miasta. Z dużą trudnością udało się przyjaciołom odszukać ulicę Drzymały i dom, w którym mieszkał obywatel Eugeniusz Koziołek.”
Po wyjaśnieniu powodów wizyty, taksówkarze zaproszeni zostali do „pokoju, gdzie stał duży stół nakryty ceratą w niebieskie róże i wielki gdański kredens z wyłamaną galeryjką, zasiedli ze swobodą na wysokich poniemieckich krzesłach.”
Gdy spotykają się krajanie przychodzi czas na wspominki, na nocne Polaków rozmowy…:
„Na wspomnienie Starówki pan Eugeniusz zalał się łzami i począł złorzeczyć losowi, który go rzucił tak dalego od miłych rodzinnych kątów. On siedzi w Świdnicy, kiedy po stołecznym mieście rozbijają się przybysze z prowincji, którym „sieczka w brzuchu dzwoni”, a warszwiaków udają.
– Warszawiak, a po metrykę cały dzień koleją jedzie i trzy dni wołami – mówił z goryczą.[…] Chociaż i Świdnicy żal by mnie było. Dziesięć lat już tu mieszkam, przyzwyczaiłem się. Starych warszawiaków więcej tu jak w Warszawie. Mieszkanie mam ładne, na polowanie sobie jeżdżę. Chyba sie zostanę.”
W końcu nastała pora, aby zająć się samochodem…:
„To wyście samochodem przyjechali? Jak tak, to możecie go wprowadzić do podwórka. Chociaż i na ulicy może stać, nawet otwarty. Tu nic nie zginie. Jednej opony nikt nie zdejmie, nawet głupich wycieraczek nikt nie odkręci. Tu nie Warszawa.
– Możliwe, w każdem bądź razie wolę go wprowadzić w podwórko – rzekł chłodno Maniuś.
– No to daj mnie kluczyki, ja go wprowadzę – zaofiarował się Piskorszczak.
– A gdzie te podwórko ?
– Na lewo, to jest nie… na prawo od sieni.
– No dobrze, a kto mnie brame otworzy, już po jedenaste ?
– Tu się bramy nie zamyka – Zachód!”
Po chwili…:
„drzwi się gwałtownie otworzyły i stanął w nich blady jak trup Piskorszczak:
– Maniek… nie ma samochodu! No, pusta ulica, ktoś nam rąbnął wóz! […]
– Gienek, gdzie tu jest u was milicja? Zameldowanie trzeba złożyć – zapytał Maniuś
– Co ci to pomoże ? – wtrącił pesymistycznie Piskorszczak.
– A właśnie, że pomoże – z nagłym entuzjazmem oświadczył Koziołek. – Wy nie znacie tutejszej milicji. Oni jeszcze przed kradzieżą złodzieja potrafią złapać. Tu nie Warszawa, tu Zachód.
– Co ty tam z tem Zachodem. Mieli nam nawet wycieraczki tu nie nawalić, a cały samochód przykarauili.
– Nie wiem, co się stało. Może z Warszawy kto się przyplątał, w każdym bądź razie milicja to załagodzi.”
Samochód odnalazł się na parkingu koło komisariatu…:
„– A widzisz, Maniuś, nie mówiłem ci, jak nasza świdnicka milicja. Jeszcze towar nie ukradziony, a już odzyskany! – puszył się w regionalnym patriotyźmie Koziołek.”
Szybko załatwili przykre formalności w komisariacie i opuścili Świdnicę kierując się na Wrocław i Warszawę.
Jeszcze jeden raz Maniuś z Piskorszczakiem zawitali do Świdnicy, gdyż uczynny pan Koziołek złapał poszukiwanego asystenta fotografa. Jednak w czasie tej wizyty okazało się, że złapany asystent nie jest poszukiwanym przez warszawiaków włamywaczem…:
„Odwieźli pana Koziołka do Świdnicy, zjedli z nim wystawny obiad w paradnej sali restauracyjnej „Świdniczanka” i po zapewnieniu o dozgonnej wdzięczności, obdarowani dwoma zającami, zostawili go w domu nad balią, w której prał pośpiesznie zabrudzone [w akcji] w piwnicy podpięcia. Pani Hela [żona] mogła przyjechać lada chwila.
– Tak, tak, my rządzim światem, a namy kobiety, jak podobnież miał zwyczaj mawiać król Sobieski otrzymawszy wcire od Marysieńki – zauważył filozoficznie Maniuś, kiedy po raz już drugi w stosunkowo krótkim czasie opuszczali gościnną Świdnicę.”
I tak zakończył się świdnicki epizod. Warto tu jeszcze dodać, że Maniusiowi tuż przed rozprawą udało się złapać rzeczywistego włamywacza i przyprowadzić go przed oblicze sędziego. Tym samym uwolnił kolegów od fałszywych oskarżeń.
O tym, że Świdnica była po wojnie bardzo popularna wśród warszawiaków świadczą choćby tylko dwa nazwiska: Jarema Stępowski i Wojciech Mann, który się tu urodził.