Stan wojenny w Świdnicy – przebieg na podstawie relacji świadków ▪ Katarzyna Magdalena Kowalska

Niniejszy artykuł to IV rozdział pracy magisterskiej pani Katarzyny Magdaleny Kowalskiej pt. „Stan wojenny w Polsce w latach 1981–1983”.

1. Relacja Marka Kowalskiego

Działalność Marka Kowalskiego w związkach zawodowych rozpoczęła się we wrześniu 1980 roku, kiedy współtworzył w zakładzie pracy, to jest: w Świdnickiej Fabryce Urządzeń Przemysłowych w Świdnicy (ŚFUP) wolne związki zawodowe. Pomagał On organizować związek w innych zakładach pracy i instytucjach na terenie miasta Świdnicy. Był członkiem władz związkowych w swoim zakładzie pracy. Uczestniczył aktywnie w pracach Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej (MKK) w Świdnicy. Brał czynny i aktywny udział ze strony związkowej w rozmowach z władzami miasta i ówczesnego województwa wałbrzyskiego.

Marek Kowalski rozpoczął pracę w ŚFUP-ie w październiku roku 1970. Firma zajmowała się produkcją kompletnych cukrowni i aparatury dla cukrowni. Była potentatem na skale niemal światową. Towary były eksportowane głównie do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich (ZSRR) i Europy Wschodniej, a także krajów Afryki oraz Iranu, Iraku i Kuby.

Gdy Marek Kowalski pracował w fabryce, dyrektorem był inżynier Stanisław Kosarzewski, który w 1976 roku, wskutek strajków został usunięty z tego stanowiska. W jego miejsce dyrektorem naczelnym został Wiktor Szumin, człowiek o wiele podatniejszy dla Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR) od swojego lubianego i poważanego przez całą załogę ŚFUP poprzednika. Mój rozmówca w fabryce pracował jako elektryk, więc wraz z kolegami miał największe możliwości poruszania się po zakładzie pracy. Miało to pozytywny wpływ na informowanie innych o sytuacji, czy to na innych wydziałach, czy też poza zakładem pracy. Mój rozmówca twierdzi, że system komunistyczny doprowadził do tego, że ludzie przestali za siebie decydować, system ten ich ubezwłasnowolnił i gubił. Rządy PZPR zrobiły z ludzi kaleki. W pewnym momencie okazało się, że w ŚFUP-ie 1050 osób pracowało na pensje następnych 1050 ludzi. W ten sposób ukrywano sztuczne bezrobocie. Ówczesne prawo komunistyczne nakazywało ludziom pracować, praca była obowiązkiem. Nie można było nie pracować. Bywały jednak rzadkie przypadki ludzi, którzy nie pracowali. Nazywało się ich: „niebieskimi ptakami”, tacy ludzie byli szczególnie potępiani. Podczas strajku w ŚFUP-ie w 1976 roku u mojego rozmówcy ujawniła się dusza buntownika. Był to swego rodzaju protest, pokazanie, że jest się z innymi, którzy walczą o swe prawa. Chodziło tu o prawa bytowe. Wspominał, jak podczas strajku w 1976 roku pracując w ŚFUP-ie na zajezdni wózków akumulatorowych, przyszedł do niego i jego kolegów, ówczesny kierownik działu Michał Bednarek z krzykiem, że mają się brać za swoją pracę (w tym czasie wraz z kolegami siedzieli na warsztatach pracy), w odpowiedzi na krzyk towarzysza Bednarka Marek Kowalski oznajmił mu, że jest strajk i nie podejmą pracy. Michał Bednarek w tym czasie był którymś tam z kolei sekretarzem Komitetu Zakładowego PZPR. Nie był lubiany wśród robotników. Był on postrzegany jako karierowicz, który robił wszystko, by przypodobać się partyjnym „bossom”. Tylko młody wiek i wstawiennictwo ówczesnej Sekretarz Zakładowej PZPR Pani Haliny Szelążek, która miała synów w tym samym wieku, uratowały mojego rozmówcę przed zwolnieniem i represjami, które spotkały kilkudziesięciu innych pracowników ŚFUP. Kilka dni po strajku ówczesne władze miejskie PZPR zorganizowały na świdnickim stadionie wiec potępiający „warchołów” ze ŚFUP-u. Marek Kowalski mówi, że do dziś jest dumny z tego, że został „warchołem”. Przeżyte kolejne doświadczenie z 1976 roku zaowocowało u niego jego postawą, jego buntem i późniejszym zaangażowaniem w organizację struktur Solidarności w 1980 roku.

W sierpniu 1980 roku podczas podpisywania porozumień gdańskich Marek Kowalski przebywał z żoną na jachcie na Jeziorach Mazurskich, bez radia, gazet i telewizji. W pierwszych dniach września 1980 roku po powrocie do Świdnicy będąc jeszcze na urlopie zgłosił się do Mariana Dziwniela, który już był zaangażowany w Komitecie Założycielskim i zaproponował swoją pomoc w organizacji zakładowej Solidarności. Nie sądził wówczas, że ta decyzja wpłynie na późniejsze jego całe życie. W listopadzie 1980 roku zaczęli z Marianem Dziwnielem szykować się do pierwszych demokratycznych wyborów wolnych, niezależnych od PZPR związków zawodowych. Powstały Komisje Wydziałowe, wybrano delegatów na I Walne Zebranie. W grudniu (jako chyba najmłodszy z delegatów) Marek Kowalski poprowadził pierwsze wolne wybory, podczas których wybrano skład Komisji Zakładowej, Prezydium, Komisję Rewizyjną.

W skład Prezydium weszli: Marek Mencel – Przewodniczący KZ NSZZ, Marian Dziwniel – Wiceprzewodniczący, Michał Piróg – członek, Marek Kowalski – członek. Wkrótce później z różnych powodów z pracy w Prezydium zrezygnowali Marek Mencel i Michał Piróg. W ten sposób Przewodniczącym został Marian Dziwniel, a Marek Kowalski Wiceprzewodniczącym KZ. W tym składzie pracowali do dnia 13 grudnia 1981 roku. Po wyborach czekała na nich normalna praca związkowa.

W fabryce dla aparatu partyjnego i dyrekcji zaczęły się inne, gorsze czasy. Po kilkudziesięciu latach zakłamania, indoktrynacji, traktowania pracowników jak przedmioty, załoga ŚFUP miała nareszcie swoich niezależnych od partii i dyrekcji przedstawicieli. W Świdnicy w tym samym czasie powstał Komitet Założycielski MKK, którego Marek Kowalski wraz z Marianem Dziwnielem, jako przedstawiciele jednego z większych w Świdnicy zakładów pracy, byli aktywnymi członkami. Z ramienia MKK Marek Kowalski brał udział w wyborach władz związkowych w kilku świdnickich mniejszych zakładach. MKK był tyglem, w którym ciągle wrzało. Spotykali się tam ludzie o różnych poglądach, różnym podejściu do rzeczywistości, różnym temperamencie i różnym poziomem inteligencji. W pewnym momencie przyszedł czas wyborów władz MKK. I zaczął się problem. Żaden z działaczy sprawujących funkcje w swoich zakładach pracy nie chciał zostać Przewodniczącym MKK. Musiało się to wiązać z rezygnacją z pracy w Komisji Zakładowej, a to właśnie tam było najwięcej pracy i to tam dostali mandat zaufania do reprezentowania załogi przed dyrekcją. Po dość długich emocjonalnych wymianach zdań padła propozycja powołania na Przewodniczącego MKK Wiesława Modzelewskiego pracownika Zakładów Wytwórczych Aparatury Precyzyjnej (ZWAP), który nie sprawował wtedy żadnej związkowej funkcji w swoim zakładzie pracy. O ile mój rozmówca dobrze pamięta, to w październiku lub listopadzie 1980 roku podczas jednego z pobytów w MKZ w Wałbrzychu poznał Jana Lityńskiego – członka Komitetu Obrony Robotników (KOR). W kilka dni później Jacek Pilchowski ówczesny współpracownik KOR zapoznał Marka Kowalskiego z Adamem Michnikiem. Były to wtedy dwie ikony Solidarności. Oni nauczali jego i kolegów jak zachowywać się w przypadku prześladowań, aresztowań i tym podobnych sytuacji. Początkiem roku 1981 w porozumieniu z Janem Lityńskim zorganizowali z Marianem Dziwnielem w Domu Nauczyciela otwarte spotkanie z Adamem Michnikiem, który analizował aktualną sytuację w kraju oraz odpowiadał na pisemnie zadawane pytania z sali. Marek Kowalski prowadził to spotkanie i pamięta, jak dziś, odpowiedź Adama na jedno z pytań. Tylko on wiedział, kto był autorem tego pytania (był nim Marian Dziwniel). Pytanie brzmiało mniej więcej tak: a co będzie, jaki scenariusz widzi Michnik, jeśli runie komuna? Odpowiedź Michnika była dowcipna i brzmiała mniej więcej tak: że zadający to pytanie jest nieprawdopodobnym optymistą, że to jest niemożliwym i tak się nigdy nie stanie. Historia pokazała co innego.

Od początku stycznia 1981 roku praca związkowa w zakładzie pracy polegała na walce z arogancją i głupotą PZPR oraz podległej jej dyrekcji, mówił Marek Kowalski. Niezrozumiałym dla mojego rozmówcy było to, że dyrektor fabryki w cotygodniowych „nasiadówkach” tłumaczył się ze wszystkiego sekretarzowi zakładowemu partii, który był dyletantem w wielu sprawach dotyczących produkcji. Do powstania Solidarności członkowie Rady Zakładowej Związku Zawodowego Metalowców (niejednokrotnie członkowie władz PZPR w zakładzie) oraz Sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR w ŚFUP oraz Przewodniczący Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej (ZSMP) – młodzieżówki partyjnej, pobierali wynagrodzenie z kasy zakładowej. Po powstaniu NSZZ Solidarność przy ŚFUP Komisja Zakładowa podjęła uchwałę, o wypłacaniu wynagrodzenia Prezydium z kasy związkowej. Zażądała jednocześnie przejścia członków Rady Zakładowej, sekretarza PZPR i Przewodniczącego ZSMP na pobieranie wynagrodzeń ze składek swoich członków. W tamtych czasach dyrektor zakładu spotykał się stale i współpracował z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa (SB) relacjonując im wszystko to, co dzieje się w zakładzie pracy. Takim „opiekunem zakładowym” dla ŚFUP był podporucznik Zdzisław Ogrodnik. Służba bezpieczeństwa inwigilowała również kadrę techniczną fabryki. Wszyscy kierownicy działów, mistrzowie, a niejednokrotnie brygadziści zdawali relacje funkcjonariuszom SB o panujących nastrojach, z tego co mówią ludzie, co się dzieje w fabryce.

W tamtym okresie odbywało się dużo spotkań z władzami miasta i województwa. Sytuacja ekonomiczna kraju była bardzo zła. System kartkowy nie zdawał egzaminu. Marek Kowalski wspomina jak na jednym ze spotkań z dyrektorem Wydziału Handlu Urzędu Wojewódzkiego Juszczykiem na jego pytanie o podział masy mięsnej w województwie wałbrzyskim, nie potrafił on udzielić konkretnej odpowiedzi i zaczął stosować nowomowę. Mój rozmówca powiedział, że przybrał wtedy taktykę, że nie przerywa, daje jemu się wygadać, ale jak skończył, to powtarzał swoje pytanie. Powtarzał je kilkakrotnie, a pan dyrektor ani razu na nie nie odpowiedział. Wie, że po tym spotkaniu został ukarany przez Wojewodę Wałbrzyskiego. Po jakimś czasie jako jeden z delegatów MKK z ramienia Solidarności brał udział w spotkaniu z władzami miasta, województwa i sekretarzami Komitetów Zakładowych PZPR ze Świdnicy. Spotkanie odbywało się w budynku Urzędu Miejskiego przy ulicy 1 Maja w Świdnicy. Wszyscy zebrani czekali na korytarzu na spóźnionego wojewodę Piotrowskiego. Wspomina, iż po kilkunastu minutach pojawił się wojewoda, wtedy podszedł do niego i podziękował za załatwienie sprawy dyrektora Juszczyka. Powiedział jemu wtedy, że ten dyrektor był słabym ogniwem Urzędu Wojewódzkiego, i że on przyczynił się do jego pozbycia się przez wojewodę. Pamięta jak zapytał jego jeszcze co tam słychać w fabryce, odpowiedział jemu, że zaprasza do fabryki i niech zapyta pracowników. Wojewoda potraktował to jako niezły żart. Ogólnie współpraca z wojewodą Piotrowskim oraz ówczesnym Prezydentem Miasta Zenonem Szymonowiczem układała się na tyle dobrze, na ile oni mogli współpracować z Solidarnością. Nie szkodzili tam gdzie nie musieli.

Nadszedł „gorący” marzec i sprawa Jana Rulewskiego, która to postawiła Polskę na krawędzi strajku generalnego. W tamtym czasie najlepszą i najaktywniejszą organizacją związkową w Świdnicy była niewątpliwie ŚFUP-owska. Podczas spotkania w MKK zostało ustalone, że Międzyzakładowy Komitet Strajkowy (MKS) będzie się mieścił w siedzibie ŚFUP-owskiej Solidarności. Marian Dziwniel miał pełnić funkcję Przewodniczącego MKS, a Marek Kowalski odpowiadał za całą organizację strajku. Miał wtedy niecałe 26 lat i odpowiadał za organizację strajku w Świdnicy, przyznaje, że było to duże wyzwanie. Oczywiście nie był sam. Na czas pogotowia przenieśli się do siedziby w budynku biurowca ŚFUP. Zorganizowali wspólnie z Solidarnością Rolników Indywidualnych dostawy żywności, a także dopływ prasy związkowej. Z pracowników ŚFUP powołali z Marianem Dziwnielem straż fabryczną do pilnowania terenu fabryki. Od dyrektora zakładu mój rozmówca otrzymał klucze do pomieszczenia teleksu. Pamięta, że wszyscy były gotowi do strajku okupacyjnego. Nikt nie przypuszczał w marcu 1981 roku, że już wtedy komuna szykowała się do rozprawienia się z Solidarnością. Ponadto, że dyrektorzy zakładów przygotowali listy „ekstremistów” do aresztowań. Potwierdziły to nakazy zatrzymań i decyzje o internowaniu wręczane działaczom Solidarności po 13 grudnia 1981 roku.

Ostatecznie w marcu nie doszło do strajku generalnego, sprawa rozeszła się po kościach. W międzyczasie korzystając z kontaktów z ludźmi z KOR mój rozmówca zajął się gromadzeniem i kolportażem „bibuły”, czyli niezależnych wydawnictw, wydawanych systemem konspiracyjnym głównie w Warszawie. Przywoził do Świdnicy zakazane przez komunę książki i rozprowadzał wśród zainteresowanych członków Solidarności. Pomagało jemu w tym kilka osób. W tamtym czasie w siedzibie ŚFUP-owskiej Solidarności oraz w swoim mieszkaniu posiadał chyba największy zbiór wydawanych w podziemiu wydawnictw. Oczywiście z biblioteki tej korzystali wszyscy członkowie Solidarności. Jego prywatną biblioteką znajdującą się w ówczesnym biurze Solidarności po 13 grudnia 1981 roku zajęli się SB-cy i wszelki ślad po niej zaginął. Ta część, która znajdowała się u Marka Kowalskiego w mieszkaniu w nocy 13 grudnia 1981 została wyniesiona przez jego sąsiadów i zachowała się do dzisiaj.

Marek Kowalski uważa, że przez cały okres trwania Solidarności walczyli z anomaliami i głupotą tamtego systemu. ŚFUP była fabryką produkującą kompletne obiekty cukrownicze. Urządzenia pracowały również w cukrowni Ropczyce w tamtych czasach jednej z największych cukrowni w Polsce. Pamięta jak pod koniec listopada 1981 roku dotarła do Niego informacja, że jeden z dyrektorów Ropczyc zawarł z jednym z dyrektorów ŚFUP porozumienie, że za dostawę części zamiennych do naszych urządzeń przekaże dla ŚFUP 4 tony cukru. Mniej więcej po 2 kilogramy na jednego zatrudnionego. Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Jako Wiceprzewodniczący Komisji Zakładowej zadzwonił do Solidarności z Ropczyc i poprosił ich o wyjaśnienie sprawy. Byli zaskoczeni, tak samo jak on, taką obiecaną przez panów dyrektorów transakcją. Mój rozmówca wychodził z założenia, że jeśli Ropczyce potrzebują części, to mają za nie zapłacić. Nie zgadzał się na handel wymienny. Transakcja nie doszła do skutku, ale reperkusje tej decyzji były bardzo ostre. Część członków Komisji Zakładowej zażądała jego natychmiastowego odwołania z funkcji Wiceprzewodniczącego KZ. Nie docierały do nich jego argumenty, że w handlu wymiennym, jako ŚFUP – producent cukrowni, są na samym końcu łańcuszka. Pytał ich czy zdają sobie sprawę, jakie skutki dla naszych pracowników może mieć handel wymienny. Za przykład stawiał zakłady Kasprzaka, które za telewizory mogły mieć wszystko, Pollenę, która za środki czystości mogła mieć wszystko, Śnieżkę, która za czekoladę mogła mieć wszystko. Udowadniał, że handel wymienny w XX wieku to cofanie się, a fabryka nie ma w nim żadnych szans, oprócz jednorazowej dostawy cukru po 2 kilogramy na głowę. Wspomina, że wniosek części Komisji upadł po tym jak jeden z przedstawicieli wydziału produkcyjnego wstał i powiedział, że cała produkcja stoi za nim murem, i że nikt nie odważy się jego odwoływać, oraz że miał rację.

W tym okresie w ŚFUP pracowało 2100 osób. Struktura zatrudnienia wyglądała w ten sposób, że 700 osób pracowało w bezpośredniej produkcji, 700 w pośredniej – działy utrzymania ruchu, remontowe, magazyny itp., 700 osób administracja i kadra techniczna. Z 700 osób produkcji pośredniej połowa to były sekretarki wydziałowe, różnego rodzaju gońcy oraz inne ukryte etaty. Wyliczył wtedy, że tak naprawdę w fabryce, gdzie pracuje 2100 osób, połowa z nich pracuje na utrzymanie drugiej połowy. Uważa, że to był obłęd, ale takie właśnie były realia socjalizmu.

I tak historia podążała do dnia 13 grudnia 1981 roku. Informacje o zaostrzeniu kursu PZPR wobec Solidarności docierały do wszystkich każdego dnia. Mój mówca brał pod rozwagę ewentualność aresztowania jego osoby, ale nie tylko. Z Przewodniczącym Marianem Dziwnielem wyznaczył tylko im znane osoby na objęcie funkcji Przewodniczącego i Wiceprzewodniczącego Komisji Zakładowej, gdyby doszło do ich aresztowania. W podświadomości liczyli się z tym, że może to nastąpić w święta Bożego Narodzenia, kiedy ludzie nie będą pracować, kiedy będą mieli najmniejsze szanse na wywołanie fali strajków, ze strajkiem generalnym włącznie. Wyznaczeni przez nich następcy, w razie ich aresztowania, mieli zorganizować strajk po to, żeby ich uwolnić. Dnia 11 grudnia 1981 roku w Wałbrzychu odbyło się spotkanie wszystkich przedstawicieli Komisji Zakładowych z całego województwa wałbrzyskiego. Podczas spotkania większość z jego uczestników zachowywała się skandalicznie. Owacje z ich strony otrzymywali zarówno „jastrzębie” wykrzykujący precz z komuną czy ciąć czerwonych, jak również ci zdrowo rozsądkowi, którzy prosili o spokój i umiar. Wspomina, iż było to żenujące przedstawienie. Wraz z Ryszardem Moździerzem opuścili to spotkanie i udali się do siedziby MKZ, gdzie teleksy były gorące od napływających z Polski informacji o ruchach wojska i milicji. Coś wisiało w powietrzu, coś złego zaczęło się dziać. Przesłali te informacje do swoich zakładów, gdzie w poniedziałek na posiedzeniach Komisji Zakładowych mieli się zastanowić co robić. Niestety nie dotrwali do poniedziałku. W sobotnią noc 12 grudnia, tuż przed północą Marek Kowalski został uwięziony przez komunistyczny reżim.

Na teren województwa wałbrzyskiego informacja o wprowadzeniu stanu wojennego dotarła 12 grudnia 1981 roku i została złożona na ręce komendanta wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej (MO) w Wałbrzychu – pułkownika Leszka Lamparskiego. Rejonem zatrzymań były: Świdnica, Wałbrzych oraz Świebodzice. Władza bojąc się o większe zamieszki szczególnie obserwowała 28 zakładów w całym województwie, między innymi Świdnicką Fabrykę Urządzeń Przemysłowych czy Zakłady Elektrotechniki Motoryzacyjnej (ZEM). W niektórych fabrykach władza stanęła przeciwko robotnikom używając przemocy. W wałbrzyskiej Kopalni Węgla Kamiennego (KWK) „Thorez” strajk zaczął się już w niedzielę 13 grudnia. W związku ze sprzeciwem przedstawicieli KWK o zaprzestaniu strajku MO i ZOMO stłumiły zamieszki.(1)

Mój rozmówca został pozbawiony wolności około północy dnia 12 grudnia 1981 roku. Funkcjonariusze – relacjonuje – jeden po cywilnemu i trzech mundurowych wyważyli drzwi jego mieszkania (wraz z ościeżnicami), nie dali szansy na ubranie się w ciepłą bieliznę. Nie poinformowali go, z jakiego powodu został zatrzymany i gdzie będzie wywieziony. Zakuli w kajdanki i wywlekli z mieszkania w cienkiej kurtce, bez czapki, szalika, rękawic. Wywieziono go samochodem osobowym (Fiat 125p) w kierunku Słotwiny. Po przejechaniu kilku kilometrów w szczerym polu za Słotwiną kierowca samochodu dość gwałtownie zaczął zwalniać. W tym momencie w głowie Marka Kowalskiego zaczęły przesuwać się obrazy z jego całego życia i paraliżował go strach, że to już jego kres. Później okazało się, że kierowca próbował hamulce samochodu, a przy okazji zatrzymania funkcjonariusze załatwili swoje potrzeby fizjologiczne.

Punktem docelowym okazała się KW MO w Wałbrzychu gdzie po raz pierwszy w życiu mój rozmówca zobaczył tak dużą i tak bardzo uzbrojoną koncentrację mundurowych. Był przetrzymywany na korytarzu Komendy Wojewódzkiej MO do godziny około 07:00-08:00. Po czym jakiś człowiek ubrany po cywilnemu, zabrał go do jakiegoś pokoju, gdzie wręczył mu nakaz zatrzymania i doprowadzenia oraz decyzję o internowaniu. W dokumencie, jakim był nakaz zatrzymania i doprowadzenia zarządzano niezwłoczne zatrzymanie i doprowadzenie osoby, wymieniając ją z imienia i nazwiska, podając jej dane personalne oraz adres, wskazywano ośrodek odosobnienia i podając podstawę prawną, to jest, na przykład: Nr 90 z dnia 12 grudnia 1981 roku. Nakaz taki podpisywał Komendant Wojewódzki MO. Musiał być on potwierdzony przez internowanego poprzez oświadczenie, złożenie podpisu i wpisanie miejscowości i daty. Każda decyzja o internowaniu była kolejno numerowana i zaświadczała, że pozostawienie na wolności wymienionego z imienia i nazwiska, podając dane personalne i zamieszkanie obywatela zagrażałoby bezpieczeństwu państwa i porządkowi publicznemu przez to, że na przykład: nawoływał do niepokojów społecznych. Podstawą prawną takiej decyzji był artykuł 42 Dekretu z dnia 12 grudnia 1981 roku o ochronie bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego w czasie obowiązywania stanu wojennego. Decyzja wskazywała również ośrodek odosobnienia i zlecała wykonanie decyzji, na przykład: Komendzie Miejskiej Milicji Obywatelskiej (KMMO) Świdnica.(2) W przypadku mojego rozmówcy w nakazie doprowadzenia oraz decyzji o internowaniu było sporo niezgodności. Podany był inny adres zamieszkania. Mogło to świadczyć o tym, że stan wojenny i listy ludzi do zatrzymania były przygotowywane przez reżim komunistyczny prawdopodobnie w marcu 1981 roku podczas przesilenia bydgoskiego. Poprawiona była również data nakazu i decyzji o internowaniu, a także niezgodne było miejsce doprowadzenia i internowania.

14 grudnia liczono, że w aresztach zostało osadzonych 51. Świdniczan (w tym 5. ze ŚFUP-u). W kolejnych dniach dokonywano kolejnych zatrzymań. Związkowcy dopominali się, a wręcz żądali lepszych warunków cel, w których byli przetrzymywani. Pomimo dość szerokiego ustawodawstwa odnośnie samego stanu wojennego, brak było przepisów wykonawczych, przez co w życie wchodziły wewnętrzne regulaminy więzienne (regulaminy skazanych), które w późniejszym okresie stanu wojennego w różny sposób próbowano dostosować do nietypowej sytuacji. Jedyną w zasadzie okazją, aby opuścić swoją cele było wyjście na przesłuchanie przez SB.(3)

Na pytanie Marka Kowalskiego do funkcjonariuszy, o co chodzi z internowaniem, dlaczego został zatrzymany, że nakaz i decyzja są bezprawne, że są w nich błędy adresowe, co robi w Wałbrzychu, skoro napisane jest, że ma być umieszczony w jakimś ośrodku odosobnienia w Świdnicy, usłyszał żeby nie podskakiwał, bo mogą z nim porozmawiać inaczej. Po czym zabrano mu zawartość kieszeni, sznurowadła, pasek od spodni i odprowadzono do celi w piwnicach gmachu KWMO, gdzie przebywał do 15 grudnia. 13 grudnia jedynym pożywieniem, jakie otrzymał były chleb i cebula oraz czarna, paskudna kawa.

15 grudnia 1981 roku zabrano go oraz kilku innych działaczy Solidarności do nieogrzewanej budy więziennej i wywieziono w nieznanym im wtedy kierunku. Przywieziono ich, w tym mojego rozmówcę do Aresztu Śledczego w Świdnicy, zaprowadzono do budynku tego więzienia. Po dokonaniu wszelkich formalności, po otrzymaniu należnych więźniowi rzeczy takich jak koc, aluminiowy talerz, kubek i łyżka zamknięto go wraz z trzema innymi internowanymi w celi o powierzchni nie większej niż 2 metry kwadratowe na osobę. Cela znajdowała się na parterze budynku więzienia od strony alei Niepodległości.

W świdnickim więzieniu mój rozmówca był poddawany represjom psychicznym. Permanentnie był przesłuchiwany przez funkcjonariuszy SB, którzy świadomie i z premedytacją wprowadzali psychozę strachu. Sugerowano jemu, że jeśli nie podpisze dokumentu współpracy lub „lojalki”, to będzie siedział w więzieniu do końca stanu wojennego, że nigdy nie wróci do domu.

Rodzina Marka Kowalskiego od dnia 13 grudnia 1981 roku nie miała wiedzy, gdzie przebywał i co się z nim dzieje. SB-cy zabronili informowania rodzin o miejscu pobytu internowanych działaczy. Dopiero po kilku dniach pobytu w Areszcie Śledczym w Świdnicy, przy pomocy skazanych, informacja o ich pobycie dotarła na zewnątrz więzienia. Z żoną zobaczył się dopiero 29 grudnia 1981 roku, podczas półgodzinnego widzenia, w towarzystwie SB-ka.(4) Żonie Marka Kowalskiego funkcjonariusz SB mówił, żeby wpłynęła na niego, żeby był spolegliwy i zaczął współpracować. Że jeśli będzie „grzeczny”, to on załatwi zwolnienie jego choćby od ręki. Podczas jednego z przesłuchań, kiedy SB-cy odgrywali rolę dobrego i złego policjanta, (ten dobry podawał się za funkcjonariusza kontrwywiadu, ten zły nie mógł nic zrobić, bo był „opiekunem zakładu”, w którym pracował Marek Kowalski i był mojemu rozmówcy osobiście znany), po wyjściu dobrego, zły nie widząc rezultatów swoich zabiegów, które miały na celu podpisanie przez Marka Kowalskiego „lojalki” i współpracy z SB oraz po jego krnąbrnych odpowiedziach wpadł we wściekłość, wyciągnął pistolet i zaczął mu grozić. Marek Kowalski wspominał, że był bardzo przestraszony, że zaczął krzyczeć na funkcjonariusza służby więziennej, który czekał za drzwiami celi, w której był przesłuchiwany. Jego krzyk i natychmiastowe wejście tego funkcjonariusza spowodowało uspokojenia SB-ka, po czym został odprowadzony do swojej celi. W celach na wnioski SB systematycznie dokonywano rewizji.

Każdy internowany podczas przesłuchań był namawiany do podpisania tak zwanej „lojalki”, czyli oświadczenia, w którym zgadzano się na przerwanie złowrogo nastawionej działalności. Od zachowania i stanowiska osadzonego zależała długość przebywania w areszcie. SB miała na celu jak największą ilość osób pozyskać, poprzez zebranie podpisów pod takimi „lojalkami”, ponieważ osoby takie musiały już permanentnie współpracować z SB. Manipulowano nie tylko internowanymi, ale również ich rodzinami poprzez stosowanie chociażby gróźb.(5)

W takich warunkach Marek Kowalski przebywał w świdnickim więzieniu do dnia 7 stycznia 1982 roku, kiedy to funkcjonariusze więzienni kazali się mu pakować, rozliczyć z posiadanych więziennych rzeczy i szykować się do transportu. Nikt z internowanych nie wiedział, gdzie i po co się ich wywozi. Wszyscy internowani byli przekonani, że będą przetransportowani na Syberię. Mój rozmówca wspominał, iż stojąc na korytarzu więziennym zastanawiali się, co zrobić. Czy rozpocząć jakąś spontaniczną akcję tu i teraz, czy może uda się zorganizować ucieczkę podczas transportu na wschód. Sytuacja ulega uspokojeniu, kiedy jeden z funkcjonariuszy służby więziennej widząc ich zachowanie, dyskretnie przekazał im informację, że przenoszą ich do Zakładu Karnego w Kamiennej Górze.

Mój rozmówca relacjonuje, iż odśpiewali w budzie kilka pieśni patriotycznych, żeby ludzie przebywający w jej pobliżu wiedzieli, kto jest przewożony więźniarką. Po około 3 godzinach ich podróż została zakończona. Wraz z innymi kolegami znalazł się w karcerze Zakładu Karnego w Kamiennej Górze.

Miejsce odosobnienia w Kamiennej Górze mieściło się na obszarze starej filii obozu koncentracyjnego Gross-Rosen Boberlager. Między obiektami mieściła się wysoka ściana, na której niektóre źródła podają, iż w czasie II wojny światowej hitlerowcy dokonywali masowych rozstrzeliwań. Arcybiskup Henryk Gulbinowicz po odwiedzinach duszpasterskich u internowanych w Kamiennej Górze, w rozmowach z władzami PRL-u nie krył oburzenia, co do faktu zorganizowania miejsca internowania działaczy związkowych w obiektach byłego obozu koncentracyjnego. W związku z tym 6 kwietnia 1982 roku „internat” zlikwidowano.(6) Dzisiaj, niestety, po dawnym obozie koncentracyjnym nie pozostało już nic. Sto metrów przed dawnym obiektem stoi tablica, która informuje o miejscu pamięci narodowej. Poniższa fotografia przedstawia dzisiejszy stan faktyczny.

Marek Kowalski opisuje, iż stan cel był opłakany, mierzyły około 10 metrów kwadratowych, w niej przebywało 6 osób. Dwa okienka pod sufitem, trzy, piętrowe łóżka, stół oraz ława i taboret, w rogu urządzenie sanitarne, tak zwany „kibel”, zwykły kubeł przykryty deklem, kompletny brak intymności, w celi nie było dostępu do wody. Woda i to tylko zimna dostępna była w zlewie na korytarzu. Kąpiel i mycie ciała oraz pranie i zmiana bielizny były, ze względu na panujące tam warunki, niemożliwe. Pod sufitem nad drzwiami, za gęstą siatką w otworze żarówka, której światło stwarzało półmrok w celi. Bardzo swobodnie i bez skrępowania grasowały szczury. Porównując, z warunkami Aresztu Śledczego w Świdnicy, to tak jakby z raju zstąpić do piekieł. Wszyscy internowani byli przerażeni. Po latach mój rozmówca myśli, że ktoś dobrze zadbał, żeby ich upodlić. Otrzymali przysługujące więźniom wyposażenie: dwa prześcieradła ziemistego koloru, dwa stęchłe koce, zapyziałą poszewkę typu „jasiek”, oraz talerz, miskę, kubek 0,5 litra i łyżkę wszystko z aluminium. Spać kładli się w ubraniach. Było potwornie zimno, ponoć wysiadło centralne ogrzewanie, ale wspomina, że czuć było, że ten blok nie był ogrzewany od początku zimy i nie był wcześniej zamieszkały. Pamięta, że nocą zamarzały nozdrza, a nakrywanie głów nic nie pomagało. Posiadacze czapek spali w nich, ale i tak było ciągle potwornie zimno. Marek Kowalski przypomina sobie, że wśród internowanych krążyła opinia, że być może SB zaprawia ich przed wysłaniem na większe mrozy.

Na pamiątkę zachował koszulę, którą odkupił od jednego ze skazanych za kilka paczek papierosów, na której wszyscy internowani w tym czasie złożyli swoje podpisy.

Mój rozmówca dalej relacjonował, że wyżywienie więzienne nie nadawało się do spożycia. Występował permanentny brak witamin, warzyw, owoców. W celi notorycznie brakowało świeżego powietrza. SB-cy i funkcjonariusze służby więziennej stosowali psychozę strachu. Ciągle poddawano go przeprowadzanym przez SB-ków przesłuchaniom, w których do znudzenia namawiano to do współpracy, to „tylko” do podpisania „lojalki”, to w końcu do opuszczenia kraju. Za każdym razem kończyło się to sugestią, że będzie on siedział do końca stanu wojennego. Systematycznie dokonywano w celi rewizji, służba więzienna ZK w Kamiennej Górze nastawiona była do internowanych wrogo. 14 stycznia 1982 roku około godziny 11 zamknięto wszystkich w celach, otwieranych (ze względów sanitarnych i ciasnotę) do tej pory od pobudki. Pamięta, że wtedy zaczęli pierwszy bunt i rozpoczęli głodówkę. Warunkiem przyjęcia posiłku – było ponowne otwarcie cel. Około 13:30 cele zostały ponownie otwarte. Był to sygnał dla internowanych, że jednak mają jakiś wpływ na swój byt i zachowanie klawiszy. Takie zamykanie w celach, głodówka i ponowne otwieranie cel miało miejsce kilkakrotnie. Najczęstszym powodem takiego stanu rzeczy było śpiewanie przez nich patriotycznych i wymyślanych przez nich pieśni, które wyśmiewały twórców stanu wojennego, system komunistyczny oraz SB-ków.

Dnia 11 marca 1982 roku po kolejnym wezwaniu na przesłuchanie funkcjonariusz SB wręczył mojemu rozmówcy – Markowi Kowalskiemu – decyzję o uchyleniu internowania.(7) Był „wolny”. Rozliczył się z administracją więzienną z posiadanych rzeczy, zwrócono mu depozyt i wyprowadzono za bramę więzienia. Nie dano szansy na wcześniejsze porozumienie się z rodziną, żeby ktokolwiek mógł po niego przyjechać. Wraz z decyzją o ustaniu internowania pouczono go o obowiązku zameldowania się po powrocie do Świdnicy w KM MO w Świdnicy. W KM MO przyjął go „opiekun zakładowy” SB-ek, który prześladował go w więzieniu. Kolejny raz próbował namówić go na współpracę. Tym razem robił to dużo delikatniej. W związku z tym, iż ze strony mojego rozmówcy nie było żadnej reakcji i chęci nawiązania jakiejkolwiek rozmowy, SB-ek skonkludował, że pomimo, iż mu się to nie podoba, to ojczyzna ludowa istnieje i będzie istniała. Na odchodne pamięta, że odpowiedział mu tylko, że zobaczymy jak długo.

Skutkami internowania były przede wszystkim: utrata pracy, uniemożliwienie prowadzenia własnej działalności gospodarczej oraz wieloletnia emigracja polityczna. Traktowanie mojego rozmówcy i jego rodziny jak ludzi drugiej kategorii, niemożliwość: samorealizacji, awansu społecznego. Innymi skutkami były skutki zdrowotne, związane z przebywaniem w więzieniu w Kamiennej Górze, w filii byłego hitlerowskiego obozu zagłady Gross-Rosen, gdzie warunki urągały godności ludzkiej.

Inne skutki internowania to: ograniczenie zarobków poprzez zakaz wyjazdów poza Świdnicę, wyprzedaż całego dobytku, którego wartość po ówczesnym kursie walut wystarczyła na dojazd do Francji, a na emigracji start od zera bez jakiejkolwiek pomocy osób czy instytucji. Życie na minimum socjalnym.

Statystyki, które odnalazłam w Instytucie Pamięci Narodowej (IPN) przedstawiają liczbę internowanych w województwie wałbrzyskim ze względu na: wiek, płeć czy wykształcenie, czy dane odnośnie ilości internowanych w poszczególnych miesiącach. Tabela numer 1 wykazuje, iż w przedziale wiekowym między 31 a 35 rokiem życia najwięcej internowanych było zarówno kobiet jak i mężczyzn. Najwięcej internowanych było osób z wykształceniem średnim i zawodowym w przedziale wiekowym między 31 a 40 lat (tabela numer 2). Najwięcej internowań nastąpiło w grudniu 1981 roku, a później w marcu 1982 roku. Natomiast najwięcej zwolnień nastąpiło w miesiącu marcu 1982 roku (tabela numer 3).

Płeć
Kobiety Mężczyźni
-20 0 1
21-25 0 6
26-30 4 19
31-35 6 33
36-40 4 24
41-45 1 17
46-50 3 14
51-55 2 8
56-60 2 7
60- 0 1
Razem 22 130

Tabela nr 1 przedstawiająca liczbę internowanych ze względu na płeć oraz wiek internowanych.(8)

Wiek
-20 21-30 31-40 41-50 51-60 60-
Podstawowe 1 15 14 14 7
Zawodowe 5 21 6 6
Uczniowie 1
Średnie 6 21 11 5
Niepełne wyższe 1
Wyższe 2 11 4 1
Razem 1 29 67 35 19 1

Tabela nr 2 przedstawiająca liczbę internowanych ze względu na wiek i wykształcenie internowanych.(9)

Ilość
Internowani Zwolnieni
Grudzień 1981 101 17
Styczeń 1982 3 20
Luty 1982 9 16
Marzec 1982 18 42
Kwiecień 1982 4 4
Maj 1982 13 7
Czerwiec 1982 2 5
Lipiec 1982 0 26
Sierpień 1982 7 1
Od września 1982 2 20
Razem 159 158

Tabela nr 3 przedstawiająca liczbę internowanych i zwolnionych od grudnia 1981 roku do końca stanu wojennego.(10)

2. Wspomnienia Mariana Dziwniela

Moim następnym rozmówcą był Marian Dziwniel. Swoją rozmowę prowadziłam drogą elektroniczną, ponieważ Marian Dziwniel na stałe mieszka we Francji i osobiste spotkanie nie byłoby możliwe.

Swoje pierwsze wspomnienia datuje na 1980 rok. Pamięta, że załoga fabryki, w której pracował, to jest ŚFUP, solidaryzowała się z gdańskimi stoczniowcami. Decyzję o stworzeniu wolnych związków zawodowych podjęli w przypływie solidarności z robotnikami z Radomia czy Ursusa, a chwilę przed porozumieniami gdańskimi. Zaczątek wolnych związków zawodowych miał miejsce w biurze Działu Konstrukcyjnego, gdzie narodził się Komitet Założycielski, w skład którego weszli Czesława Paurowicz, Marek Mencel oraz Marian Dziwniel. Z tego co mój rozmówca pamięta, to ich komitet został zarejestrowany jako 29. Po porozumieniach sierpniowych, gdy można było już legalnie zarejestrować się jako Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” ŚFUP nikt z załogi nie sprzeciwiał się, a wręcz wszyscy wyrażali na to zgodę.

Swoje internowanie pamięta jakby to było wczoraj. Wspomina 12 grudnia, kiedy to był w Bielawie na uroczystości święcenia sztandaru zakładu „Bielbaw”. Po powrocie w godzinach późno wieczornych, zaraz po tym jak się położył spać, do domu ktoś zaczął się dobijać. Drzwi otworzyła żona mojego rozmówcy i zobaczyła milicjantów. Stojąc w przedpokoju mój rozmówca słyszał rozmowę swojej małżonki z funkcjonariuszami SB. Weszli do domu pod pretekstem kradzieży w piwnicy i chęci jak najszybszego złapania sprawców. Po chwili podeszli do Mariana Dziwniela i kazali mu się ubrać i miał iść z nimi. I tak został internowany, jako kolejny działacz Solidarności, kolejny Polak. Został przewieziony do KW MO w Wałbrzychu, gdzie został poinformowany o swoim internowaniu i wręczono mu nakaz zatrzymania i doprowadzenia oraz decyzję, które to poświadczały. Na odwrocie decyzji napisał odręcznie: Otrzymałem decyzję o internowaniu numer 89 dnia 13 grudnia 1981 roku nie zgadzając się z motywacją, która brzmi: <<Nawoływał do niepokojów społecznych>>. Poza tym jako miejsca odosobnienia podano miasto Świdnica, natomiast dostarczono mnie do Wałbrzycha. Decyzja, tak samo jak w przypadku Marka Kowalskiego, była poprawiona w rubryce adres oraz miejsce odosobnienia.(11) Był to kolejny dowód na to, że lista osób do internowania była przygotowywana przez władzę dużo wcześniej.

Na KW MO w Wałbrzychu spotkał Marka Kowalskiego, swojego zastępcę. Zobaczył go zakutego w kajdanki. Został zamknięty w obskurnej i stęchłej celi.

Wspomina, że kolejnego dnia do jego celi funkcjonariusze doprowadzili mężczyznę, który od razu zaczął strajk głodowy. Po jakimś czasie mój rozmówca bardziej zainteresował się „kolegą”, ponieważ pomimo nie przyjmowania posiłków nie wyglądał na głodnego. Pamięta także, że mężczyzna ten, w przeciwieństwie do niego, bardzo często był zabierany na przesłuchania. Czas pokazał, iż był to prawdopodobnie SB tajniak, który miał wyciągnąć z Mariana Dziwniela jakieś istotne informacje. Po kilku dniach do jego celi wsadzili Jerzego Szulca, który był Przewodniczącym Solidarności całego regionu wałbrzyskiego.(12) Pamięta, że każdy z internowanych był przesłuchiwany przez SB. Później się dowiedział, że za „lojalkę” wychodziło się wręcz natychmiast. Ci niepokorni musieli zostać w odosobnieniu, albo by zmiękli, albo gdy władza uznawała, że nic nie wskóra i nie przejdą na stronę PZPR.

Marian Dziwniel opowiadał mi, że któregoś dnia został zaprowadzony na przesłuchanie do komendanta KW MO. Na rozmowie tej przedstawiono mu gazety, z których wynikało, że został wprowadzony stan wojenny w kraju. Z treści dokumentów okazało się, że internowany miał prawo do odwołania się od decyzji o internowaniu. Mój rozmówca uzyskał zgodę od przesłuchującego i skorzystał z takiej ewentualności. Na otrzymanej kartce papieru napisał swoje odwołanie i wręczył je przesłuchującemu. Funkcjonariusz wyciągnął kolejną kartkę, którą podłożył jemu do podpisu. Była to „lojalka”. Marian Dziwniel nie podpisał jej. Przyszłość przyniosła informację o odrzuceniu odwołania, dokument był datowany na 12 lutego 1982 roku. Było to zawiadomienie KW MO w Wałbrzychu, w którym zawiadamiano obywatela Mariana Dziwniela, iż postanowiono utrzymać w mocy zaskarżoną decyzję numer 89 o internowaniu, w związku z tym, że nie ustały przyczyny uzasadniające stosowne internowanie.(13) Następnego dnia mój rozmówca został przewieziony do Aresztu Śledczego w Świdnicy.

Podobnie jak w przypadku Marka Kowalskiego rodzina mojego rozmówcy nie była informowana o tym, gdzie wówczas przebywał Marian Dziwniel. W święta zezwolili na pierwsze widzenia z rodziną. Marian Dziwniel wspomina, że co jakiś czas powtarzały się naciski SB, aby podpisał „lojalkę”, że wtedy szybko wyjdzie na wolność.

W styczniu 1982 roku został z innymi współinternowanymi przewieziony do więzienia do Kamiennej Góry. Marian Dziwniel wspomina, że tylko raz na tydzień można było skorzystać z kąpieli, jedzenie było okropne, niewarte opisywania w tym momencie. W każdą niedzielę internowani również mogli uczestniczyć we mszy świętej.

Marian Dziwniel sięga pamięcią do wspomnień związanych z pieśniami. Najbardziej znaną w owych czasach była piosenka Mury Jacka Kaczmarskiego. Była ona swego rodzaju hymnem Solidarności. Przytaczane mury, kraty i kajdany czy bat były oznaką niewoli obywateli, kraju. Nawołaniem do walki były słowa: Wyrwij murom zęby krat, zerwij kajdany, połam bat. A mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat!(14)

Marian Dziwniel wspomina, że informację o swoim wyjściu na wolność uzyskał prawdopodobnie około 19 marca 1982 roku. Podobnie jak w innych przypadkach musiał stawiać się na komendzie na rozmowy. W zakładzie ŚFUP został przywrócony do pracy na tym samym etacie, jednak był sprawdzany, podglądany i instruowany jak ma pracować i żyć. Stanowisko władz było jasne: żadnych swoich opinii, żadnego swojego zdania, żadnych solidarnościowych tez, bo być może ponownie będzie internowany za kolejne nawoływanie do niepokojów społecznych.

Niedługo po odzyskaniu wolności w głowie mojego rozmówcy zaczęła kiełkować myśl o emigracji. Lepszym jutrze, lepszym dostępie do służby zdrowia. To ostatnie zaczęło być bardziej istotne w związku z pogorszeniem stanu zdrowia małżonki. Wspomina, iż brał pod uwagę dwa państwa: Francję oraz Australię. Los zdecydował, że wyjechał wraz z całą rodziną do Francji.

Marian Dziwniel nie wrócił z emigracji, jednakże zaznacza, iż jego ojczyzną zawsze była, jest i będzie Polska, natomiast miejscem zamieszkania Francja.

Na koniec zadałam mojemu rozmówcy pytanie czy żałuje swoich decyzji, że tak potoczyło się jego życie, na co dostałam odpowiedź: Nie, nie żałuję mego zaangażowania się w budowę Solidarności. Mam wielką satysfakcję, że w malutkim stopniu przyczyniłem się do polskich przemian, które – po latach widać to lepiej – dokonały wyłomu w czerwonym murze komunizmu. Mówiąc o tym co wydarzyło się w Polsce w latach 1980-1989 nie można pominąć milczeniem dwóch postaci, bez których aktywnego wsparcia nie doszłoby do takich przemian – mam na myśli Jana Pawła II i Ronalda Reagana. Trzeba też wiedzieć, że jako ruch związkowy mieliśmy poparcie organizacji związkowych wolnego świata – jedynie francuska CGT widziała w nas rewizjonistów. Mieliśmy wsparcie społeczeństw krajów wolnego świata. Nie, nie żałuję kilku miesięcy internowania w warunkach urągających człowiekowi – przeżyłem to tak jak i dziesięć tysięcy innych internowanych. Nie, nie żałuję bo widzę Polskę odmienioną, Polskę nowoczesną, Polską znaczącą w Europie, w UE, w świecie, w NATO. Przyjeżdżając do Polski i widząc tam pozytywne zmiany mówię sobie: Marian, warto było… Oczywiście mogło i powinno być lepiej, ale gdyby nie Solidarność to bylibyśmy dzisiaj w sytuacji Białorusi albo Ukrainy. Trzeba pamiętać i o tym, że lepiej zależy od samych Rodaków. Najaktywniejsi z nich dorobili się majątków, dzięki nim budżet państwa jest bogatszy, mniej aktywni żyją na poziomie porównywalnym z mieszkańcami innych krajów, w stosunku do wielu krajów dzisiaj jest to porównanie na plus, że tak powiem. Tu dopowiem, że lepiej mogłoby być gdyby nie te niezdrowe i destrukcyjne działania polskich partii politycznych. Zdrowa konkurencja polityczna jest konstruktywna, jest inspiratorem rozwoju kraju, wzrostu dobrobytu jego mieszkańców… Tu Kasiu, liczę na was, na młodych. Przejmijcie pałeczki i kontynuujcie zgodną, bezkonfliktową pracę dla Polski we wspólnej Europie. Na zakończenie chcę powiedzieć, że nie żałuję mego wyjazdu do Francji z jeszcze jednej, osobistej przyczyny. W Polsce, na komendzie milicji od SB-eka słyszałem: Po co to panu było, ma pan zdolne dzieci i swoim działaniem przeciwko PRL zamknął pan im drogę do wyższych uczelni… Polskę opuściłem z przymusu z chorą żoną i dziećmi w wieku 14-13-10 lat. Dzisiaj czuję się spełniony, mam dwóch synów inżynierów, starszy z doktoratem i córkę po studiach prawniczych. Jeden z moich synów jest jednym z dyrektorów Arcelor Mittal Poland – mówię, że on spłaca mój dług nieobecności w Polsce. Starsza synowa – Assosciate Professor tutejszej Szkoły inżynierskiej – jest koordynatorem do spraw wymiany międzyuczelnianej z Polską. Kasiu, jak już Ci mówiłem: nic co polskie nie jest mi obce. Staram się, gdy tylko nadarza się ku temu okazja, okazać to. Przed rokiem, do portu miasta, w którym mieszkam wpłynęły najpiękniejsze żaglowce świata, był wśród nich Dar Młodzieży – byłem tym, który zorganizował studentom i całej załodze tego żaglowca polskie przyjęcie. Od prawie dwudziestu lat redaguję krzyżówki dla jednego z polonijnych tygodników.

3. Retrospekcje Bolesława Marciniszyna

Moim kolejnym rozmówcą był Bolesław Marciniszyn – Pierwszy Przewodniczący Solidarności Zakładu Elektrotechniki Motoryzacyjnej POLMO-ELMOT w Świdnicy, były wojewoda wałbrzyski, Prezydent Miasta Świdnicy w latach 1994-1995, który pełni do tej pory liczne funkcje samorządowe. Był radnym miasta Świdnica, radnym powiatu świdnickiego. Z wykształcenia jest magistrem inżynierem, skończył Politechnikę Wrocławską na wydziale inżynierii sanitarnej, natomiast obecnie prowadzi własną działalność gospodarczą, a także jest radnym powiatu świdnickiego.

Swoje pierwsze wspomnienia związane z działalnością Solidarności datuje na koniec sierpnia, a początek września 1980 roku, kiedy to pracował w Zakładzie Elektrotechniki Motoryzacyjnej POLMO-ELMOT w Świdnicy Zakładzie numer 2. Zajmował kierownicze stanowisko w jednym z wydziałów. Przypomina, że ówczesna sytuacja gospodarcza była fatalna. W zakładach brakowało wszystkiego, począwszy od zaopatrzenia, co przy produkcji rozruszników i alternatorów bardzo utrudniało pracę. Brakowało podstawowych elementów do produkcji. Napomyka, iż wtedy na taśmie pracowało około dwóch tysięcy kobiet, które jeśli był materiał to pracowały, jeśli było go brak były posyłane do domów. Narastał kryzys żywnościowy, socjalizm przyniósł kartki, reglamentację, a także kolejki do wszystkiego i za wszystkim.

W tamtym czasie zwróciła się do niego delegacja robotników z prośbą o uzyskanie tkaniny filtracyjnej. Pracownicy pragnąc solidaryzować się ze związkowcami ze Stoczni Gdańskiej chcieli na tym płótnie wyrazić poparcie dla nich poprzez wypisanie solidarnościowych haseł. Powiesili ją w zakładzie i na jej widok dyrektor ekonomiczny zakładu (który miał partyjne wykształcenie) domagał się zdjęcia tkaniny, na co usłyszał: Ty PZPR-owski aparatczyku, spierdalaj stąd, bo nasz transparent będzie tu i tak wisiał. Po czym wycofał się i wyszedł z zakładu nic nie odpowiadając. Były to pierwsze oznaki siły Solidarności, potęgi, kiedy ludzie się solidaryzują i działają w imię lepszego jutra.

Kolejnym wspomnieniem Bolesława Marciniszyna była wizyta w jego zakładzie Sekretarz PZPR Genowefy Garbień, która spotkała się z kobietami. Jej odwiedziny miały na celu przekonać kobiety, aby te wpłynęły na mężczyzn, by nie popierali Stoczni Gdańskiej i odbywających się tam strajków. Przekonywała, iż Rosjanie, czyli jednostka radziecka, stacjonująca w Świdnicy zagroziła użyciem siły przeciwko tym, którzy sprzeciwiają się lub mają inne poglądy. Kobiety wpadły we wściekłość i przepędziły panią sekretarz. Miały świadomość, jaka jest sytuacja, wiedziały dokładnie co się dzieje i nie ugięły się pod namowami partii.

31 sierpnia 1980 roku, gdy związywały się porozumienia sierpniowe czuć było powiew wolności w całym kraju, w świdnickich fabrykach i zakładach również. Ludzie zaczęli mieć nadzieję, że może powstać coś niezależnego, że powstać może wolna opozycja.

W sierpniu 1980 roku odbyło się spotkanie pracowników dyrekcji zakładu i załogi z dyrektorem Spytkowskim. W trakcie trwania zebrania opowiadano o warchołach z Gdańska, że strajkują, nie chcą pracować. Bolesław Marciniszyn wspomina, że zapadła wtedy grobowa cisza. Po chwili wstał (mając około 30 lat) i powiedział: Co państwo mówicie, przecież oni upominają się o godne życie w kraju, dobre życie dla siebie i swoich rodzin. We wtorek (2 września 1980 roku) robotnicy przyszli do mojego rozmówcy Bolesława Marciniszyna, aby został przewodniczącym Solidarności, w związku z okazaną wcześniej pomocą przy tworzeniu transparentu oraz odwagą wyrażenia swoich poglądów na spotkaniu z dyrektorem Spytkowskim. Załoga potrzebowała osoby, która ma odwagę, nie boi się zaprotestować, stanąć przeciw władzy. Panował ogólny strach, pomimo, że chciano zmian, jakichkolwiek, to potęga strachu była silniejsza. Stał się przewodniczącym i zarazem reprezentantem tej konkretnej załogi.

Przez cały wrzesień organizował pierwszy niezależny samorządny związek zawodowy w swoim zakładzie. Stał się jednocześnie punktem zainteresowania SB. Pojawiły się pierwsze próby poznania jego osoby. Został wyznaczony przez partię do tego porucznik Miśkiewicz, który interesował się tworzonym przez niego związkiem zawodowym oraz relacjami panującymi w zakładzie.

W późniejszym czasie Bolesław Marciniszyn zostaje przewodniczącym samorządu pracowniczego w całym zakładzie, dzięki czemu musiał zrezygnować z przewodniczenia w Solidarności, jego obowiązki przejął Wacław Suliński.

W grudniu 1981 roku panował zły stan gospodarczy, brakowało wszystkiego. Ludzie domagali się zmian w Polsce, głównie w dziedzinie ekonomicznej. Chciano, aby dostępne były produkty żywnościowe i towary codziennego użytku. Sytuacja nie poprawiała się ani trochę, reglamentacja poszerzała się. Mój rozmówca wspomina, iż zaczęto myśleć, że władza ukrywała towary. Według niego to było główną przyczyną wybuchu stanu wojennego w Polsce.

Bolesław Marciniszyn został internowany dwukrotnie. Pierwszy raz zatrzymano go 13 grudnia 1981 roku i zwolniono 14 grudnia 1981 roku. Ponownie zatrzymano go 15 grudnia 1981 roku i zwolniono 24 grudnia 1981 roku.(15)

Mój rozmówca był naocznym świadkiem, że przed Komendą Miejską MO w Świdnicy przy ulicy Jagiellońskiej stało kilka radzieckich gazików. Do dzisiaj nie jest jemu znany powód dlaczego się tam znajdowały, snuje jedynie domysły, że może gdyby funkcjonariusze SB nie mogli sobie sami poradzić strona radziecka przyszłaby z siłową pomocą? Odpowiedzi nie poznamy już nigdy.

Bolesław Marciniszyn nie angażował się w Solidarność podziemną z powodów osobistych, jedyne kontakty były sporadyczne. Jego żona zachorowała i musiał zająć się rodziną. Okręgowa Dyrekcja Inwestycji Miejskich w Świdnicy poszukiwała osoby na stanowisko inżyniera sanitarnego i mój rozmówca zgłosić chęć pracy. Był to rok 1982. Dyrektor tego zakładu musiał pytać SB o zgodę na przyjęcie do pracy, ponieważ doskonale miał świadomość kim był ewentualny przyszły pracownik. Miał zgłosić się za tydzień, aby dowiedzieć się czy decyzja będzie pozytywna czy odmowna. SB dała Bolesławowi Marciniszynowi pozytywną ocenę i zauważono, iż jest bardzo dobrym inżynierem, jednakże antysocjalistyczny stosunek do władzy powoduje, że był osobą niepewną politycznie. Został przyjęty do pracy, jako zwykły szeregowy inżynier w dziale przygotowania inwestycji. Należy zaznaczyć, że mój rozmówca zgromadził liczne nagrody, w tym państwowe.

W wigilię został wypuszczony, jako drugi z celi. Pamięta, że wracał do domu pieszo, ponieważ nikogo nie informowano wcześniej o zwolnieniu, nie zawiadamiano o tym fakcie również rodzin. Mój rozmówca snuje wspomnienia, że była to jedna z piękniejszych chwil w jego całym życiu, ponieważ znów był wolnym człowiekiem. Po zwolnieniu musiał stawiać się na KW MO w Wałbrzychu. W styczniu 1982 roku okazało się, że został zwolniony z ZEM-u dyscyplinarnie z powodu nieusprawiedliwionych nieobecności w pracy. Do działu kadr przekazano dokument, to jest świadectwo zwolnienia internowanego, z którego wynika, że mojego rozmówcę internowano od dnia 17 grudnia i dzięki temu nie miał usprawiedliwionych trzech dni, to jest 14, 15 oraz 16 grudnia. Poprawki SB wykonało po jego zwolnieniu, być może już po 25 stycznia 1982 roku, kiedy Bolesława Marciniszyna w zakładzie już nie było.(16)

Bolesław Marciniszyn przywołuje z pamięci demonstrację, która odbyła się 1 maja 1982 roku, ówczesny dyrektor zakładu, mówił wszystkim pracownikom, ażeby wszyscy udali się na pochód pierwszomajowy. Mój rozmówca poszedł na pochód, ale solidarnościowy. Ludzie krzyczeli: Solidarność, chodźcie z nami! i ZOMO-wcy stanęli w równym szeregu i nie chcieli przepuścić demonstrujących. Pamięta, że tłum naparł na ZOMO, ale ci oparli się sile tych osób, drugim razem podobnie, natomiast za trzecim razem mur został rozbity i ZOMO-wcy przewrócili się, dzięki czemu manifestujący mogli przejść dalej w kierunku kościoła. Następnego dnia dyrektor wezwał Bolesława Marciniszyna do siebie i spytał czemu nie uczestniczył w pochodzie, na co mój rozmówca odpowiedział jemu: Byłem, ale nie na tym co Pan. Na usłyszane słowa dyrektor wpadł we wściekłość i wykrzyczał mojemu rozmówcy, że jest bezczelny. Jednak Bolesław Marciniszyn wspomina tę sytuację z uśmiechem.

Mój rozmówca wspomina, iż zostały zabrane mu wkładki paszportowe dzięki czemu odebrano mu możliwość wyjazdu czy do Niemieckiej Republiki Demokratycznej (NRD) czy Czechosłowacji, jak i do ówczesnego ZSRR. Miał całkowity zakaz opuszczania Polski. W 1986 roku objęła go amnestia i mógł już przekraczać granicę.

W 1989 roku został dyrektorem technicznym Okręgowej Dyrekcji Inwestycji Miejskich w Świdnicy, natomiast w 1998 roku został on – człowiek Solidarności – ostatnim Wojewodą Wałbrzyskim, a później aż po dziś, pełni funkcje samorządowe.

Bolesław Marciniszyn uważa, że stan wojenny skończył się bankructwem kraju. Kraj był obciążony zaciągniętymi dużo wcześniej kredytami. PZPR zrozumiała, że system zawiódł i należy go zmienić, poprzez wprowadzenie licznych reform. Sądzi, że strajki Solidarności spowodowały konieczność wprowadzenia częściowych, wolnych wyborów, które w czerwcu 1989 roku dały Polsce swobodę demokratyczną.

Czy warto było? Czy warto było robić rewolucję solidarnościową? Bolesław Marciniszyn oznajmia bez zastanowienia, że tak. Uważa, że pomimo wielu trudności, które przeżywał to efektem końcowym miała być lepsza Polska. Stąd był to słuszny i jedyny dobry wybór. Zdaniem mojego rozmówcy: Polacy nie chcieli obalać socjalizmu, ponieważ uważali, że w czasach Edwarda Gierka żyło się lepiej, prościej i łatwiej. System zbankrutował pod względem ekonomicznym, to jest z powodu swojej niewydolności. Sądzi, że przypadek w postaci wyrażenia zgody na wzięcie przez robotników tkaniny na transparent, czy odważna postawa na spotkaniu z dyrektorem Spytkowskim przyczyniły się do takiego rozwoju i obrotu spraw w jego życiu. Jeden głos sprzeciwu ukierunkował całe jego życie. Jednakże zaznacza, iż nikt nie był w stanie przewidzieć historii państwa Polskiego i całego obrotu wydarzeń, które nastąpiły po obaleniu systemu komunistycznego.

4. Zakończenie

Czy konieczne było wprowadzenie stanu wojennego w Polsce w dniu 13 grudnia 1981 roku? Jakie skutki ekonomiczne i społeczne przyniosły za sobą decyzje generała Wojciecha Jaruzelskiego? Jak bardzo ważną rolę odegrała NSZZ „Solidarność” z Lechem Wałęsą na czele? Jak wspominają swoje zatrzymania internowani ze Świdnicy? To główne wątki, którymi zajmuję się w swojej pracy. Próbowałam na każde z tych pytań dać odpowiedź.

Czy konieczne było wprowadzenie stanu wojennego w Polsce? Do dzisiaj zdania są podzielone. Jedni uważają, iż generał Wojciech Jaruzelski pod mocnym naciskiem Związku Radzieckiego i groźbą użycia siły militarnej przez sowietów zdecydował się na stan wojenny. Inni, że Jaruzelski nie miał pomysłu na dalszą politykę, ponieważ Solidarność stawała się zbyt mocnym przeciwnikiem i chciał pozbyć się konkurencji. Być może nigdy nie uzyskamy pełnej wiedzy, ponieważ odpowiedzi skrywają archiwa rosyjskie. Nie wiadomo czy było realne zagrożenie wtargnięcia sowietów do Polski. Być może gdyby Jaruzelski nie podjął takiej decyzji strona radziecka wymusiłaby kolejną zmianę pierwszego sekretarza KC PZPR, który umiałby ujarzmić Solidarność. Skutki ekonomiczne i społeczne najbardziej dotykały szarego polskiego obywatela. Załamanie się gospodarki doprowadziło do ciągłych podwyżek cen na towary konsumpcyjne, co powodowało w efekcie kolejne strajki robotników w poszczególnych zakładach na terenie całego kraju. Stan wojenny to okres przejadania kredytów, zaostrzonej cenzury, mydlenia oczu społeczeństwu, składanie przez rządzących obiecanek bez pokrycia, a także kolejki do sklepów, kartki na żywność i inne artykuły codziennego użytku oraz puste półki sklepowe.

NSZZ „Solidarność” była pierwszym niezależnym samorządnym związkiem zawodowym. Solidarność walczyła o to, aby w Polsce Polakom żyło się lepiej. Dzisiaj możemy tylko gdybać, czy jeśli na początku 1982 roku przejęłaby od komunistów władzę, to wprowadziłaby odpowiednie reformy, zaczynając od zmiany ustroju? Nigdy nie dowiemy się, co by było gdyby.

Moi rozmówcy: Marek Kowalski, Marian Dziwniel i Bolesław Marciniszyn opowiedzieli mi jak wyglądały Ich internowania. U każdego z nich wyglądało to podobnie: wtargnięcie do mieszkania milicji i wyprowadzenie ich w nieznane. Różny był czas trwania internowania moich rozmówców, jednak wspomnienia są identyczne. Nie boję się nazwać ich przeżyć traumatycznymi, które na stałe odcisnęły piętno na ich życiu. Byli to młodzi ludzie, którzy w swoich zakładach pracy próbowali, tylko i aż, poprawić sytuację życiową pracujących tam osób. Walczyli o wolność słowa, wyboru, przekonań i myśli. Walczyli nie wiedząc czy ówczesna sytuacja ma szansę zmienić się w przyszłości. Zostali internowani, a ich rodziny nie były informowane: gdzie ich wywożą? gdzie i czy można ich odwiedzić? Gdy już rodzina miała informację, gdzie przebywają mieli utrudniony kontakt z nimi, ponieważ SB w początkowych dniach stanu wojennego nie zezwalała na widzenia. Skutki internowań były również podobne. W przypadku Marka Kowalskiego i Mariana Dziwniela był to paszport w jedną stronę bez prawa powrotu do Polski. Obaj musieli wraz z rodziną emigrować ze swojej ojczyzny, o której wolność i niepodległość walczyli. Komuniści traktowali takich jak oni jako wrogów socjalizmu. Jedno u wszystkich moich rozmówców jest identyczne: ocena po latach. Każdy z nich uważa, że było warto i żadnej swojej decyzji nie żałują. Walczyli o lepsze jutro nie wiedząc co przyniesie kolejny dzień, ale nadzieja umiera ostatnia i tym mottem się kierowali.

Przypisy:

1. R. Klementowski, Oddział IPN we Wrocławiu: Stan wojenny w województwie wałbrzyskim. [w]: Wokół „mniejszego zła”. Stan Wojenny w Polsce. Materiały pokonferencyjne, red. P. Piotrowski, Wrocław 2010, s. 160-162.

2. Akta tymczasowo aresztowanego – skazanego Marka Kowalskiego, sygn. IPN Wr 30/670 (materiały w zbiorach IPN O/Wrocław), s. 2-3.

3. B. Perlak: Świdniccy internowani w ośrodkach odosobnienia w okresie stanu wojennego. W: Rocznik Świdnicki, Świdnica 2011, s. 146-150.

4. Zezwolenie na jednorazowe widzenie wydane w dniu 29 grudnia 1981 roku przez Naczelnika Wydziału Śledczego Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Wałbrzychu, pochodzące z prywatnego archiwum Marka Kowalskiego, sygn. IPN Wr 30/670 (materiały w zbiorach IPN O/Wrocław).

5. B. Perlak, op. cit., s. 152-153.

6. S. Książek, Ja po prostu byłem, O posłudze Kościoła Wrocławskiego w okresie stanu wojennego, [w:] Nowe Życie, Grudzień 2001, str. 75.

7. Decyzja numer 64 o uchyleniu internowania wydana w dniu 11 marca 1982 roku przez Komendę Wojewódzką Milicji Obywatelskiej w Wałbrzychu, sygn. IPN Wr 30/670 (materiały w zbiorach IPN O/Wrocław).

8. Dane statystyczne dotyczące internowanych na terenie województwa wałbrzyskiego (materiały w zbiorach IPN O/Wrocław).

9. Ibidem.

10. Ibidem.

11. Nakaz zatrzymania i doprowadzenia wydany w dniu 13 grudnia 1981 roku przez Komendanta KW MO w Wałbrzychu; Decyzja o internowaniu numer 89 o internowaniu wydaną w dniu 13 grudnia 1981 roku przez Komendanta KW MO w Wałbrzychu, (materiały w zbiorach IPN O/Wrocław).

12. M. Dziwniel, Znad Niemna przez Odrę nad Sekwanę, Nowa Ruda 2007, s. 47-48.

13. Zawiadomienie komendanta Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Wałbrzychu z dnia 12 lutego 1982 roku, L.dz. J 226/82, pochodzące z prywatnego archiwum Mariana Dziwniela.

14. J. Kaczmarski, Mury, [online], [dostęp: 22 kwietnia 2014 roku], dostępny w Internecie: http://teksty.org/jacek-kaczmarski,mury,tekst-piosenki.

15. Decyzja numer 92 o internowaniu wydana w dniu 15 grudnia 1981 roku przez Komendanta Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Wałbrzychu, pochodząca z prywatnego archiwum Bolesława Marciniszyna.

16. Świadectwo zwolnienia internowanego wydane przez Komendanta Ośrodka Odosobnienia w Świdnicy w dniu 22 grudnia 1981 roku, pochodzące z prywatnego archiwum Bolesława Marciniszyna.

Oceny, opinie oraz poglądy zawarte w tekście zamieszczonym powyżej odzwierciedlają tylko i wyłącznie zdanie autora i nie zawsze są podzielane przez Redakcję.

40 thoughts on “Stan wojenny w Świdnicy – przebieg na podstawie relacji świadków ▪ Katarzyna Magdalena Kowalska”
  1. Szanowna Redakcjo, ładnie by było z Waszej strony, gdybyście napisali, że jest to praca dyplomowa (magisterska) mojej córki Katarzyny. Że zdjęcia i tabele zamieszczone w pracy są wykonane przez nią osobiście (są jej własnością), a nie Waszą, a więc nie powinniście się pod nimi podpisywać. Pozdrawiam.

  2. TO otrzymałem, lecz autora ukrywam…. „Heniu piszesz, że mam się nie denerwować. To jest własnie typowy przykład jak przekłamuje się historię. Pisze się prace, które zostaną dla potomnych a które nie są prawdziwe. Wiele w nich nieprawdy. Dzisiaj mamy wielu kombatantów, którzy chcą koniecznie być na świeczniku.
    Tamte czasy przeminęły szkoda, że dla niektórych ludzi tak mało znaczyły skoro nie potrafią o nich mówić całej prawdy. Wiem tylko jedno,że ja mogę zawsze patrzeć w lustro i nie widzę w nim kogoś innego, chociaż robiono ze mnie przestępcę to ten przestępca w tamtym czasie potrafił się poprawnie zachowywać i nie musiał się wstydzić nigdzie tego zachowania a co się z tym wiążę nie musiał i nie musi przekręcać faktów z tamtego okresu. Dziękuję Ci, że pamiętasz o mnie i podsyłasz mi takie perełki. Pozdrawiam R „

  3. Janusz, staramy się zamieszczać różne artykuły, także te zawierające wspomnienia. Taka forma oczywiście sprzyja subiektywnemu spojrzeniu na historię, ale my tego oceniać nie będziemy. Nasze zadanie polega tutaj na przybliżeniu określonego punktu widzenia, a ewentualną polemikę pozostawiamy czytelnikom.

  4. Czy ci trzej „bohaterowie” są dumni z tego że po ich dawnych zakładach zostały zgliszcza, i że oni i im podobni sami się do tego przyczynili. Walczyli niby o prawa robotników a jak doszli do władzy, zawołali Balcerka i jego bandę która wszystko rozsypała w drobny mak i miliony ludzi (notabene wielu ich współtopwarzyszy z solidarności) wysłała na wykluczenie i biedę. Gratulacje się należą, nie ma co 🙂

  5. właśnie odebrałem , nowe moje dokumenty-akta z IPN-u , które dotychczas były „zagubione” a dotyczą okresu po 1981r. . „Ciekawym” jest ze nie zostały zniszczone jak inne . Dokumentami tymi teraz mogę potwierdzić ………… , ale i niektóre fakty i okoliczności przypomnieć sobie, ponieważ obecna ta moja pamięć jest „wybiórcza”

  6. Katarzyna Kowalska

    Szanowny Panie Henryku,
    ja w IPN – oddział Wrocław – byłam niejednokrotnie. Miałam możliwość oglądania tzw.: Teczek: Marka Kowalskiego, Mariana Dziwniela oraz Bolesława Marciniszyna. Nie ma żadnych innych dokumentów, prócz tych, które opisałam w swojej pracy. Jeśli znajdowałyby się inne dokumenty, proszę mi uwierzyć, opisałabym je. Z wyrazami szacunku, Katarzyna Kowalska

  7. szanowna pani kk, ja -/i moi koledzy /- nie odnosiłem się do tzw. teczek, tylko do subiektywnej/swobodnej pani interpretacji a w zasadzie „literackiego opisu” wybranych fragmentów z życia …. . A tak po „prawdzie” ja chwilę temu odzyskałem z IPN-u swoje nowe, – wcześniej nie znane dokumenty, zatem historia z teczek jest drobnym fragmentem zdarzeń z przeszłości.

    pozdrawiam hn

  8. …. ponadto skupiła się pani tylko na…… , podczas /tego ja MY oczekujemy/ gdy wytrwałość patriotyzm koleżeństwo i….. należało oceniać nie wtedy gdy było legalnie tylko wówczas gdy „dupkę” należało nadstawić , stracić pracę, zasłużyć na więzienie ….. . Stąd proszę się nie dziwić gdy padają te głosy iż o k o mb a t a nc t w i e najwięcej mówią CI co, mieli chore żony i ” nie zadziałali w …”, lub Ci co emigrowali tak szybko że nie dali rady lub nie zdążyli powalczyć

  9. Tytuł „Stan wojenny w Świdnicy – przebieg na podstawie relacji świadków ▪ Katarzyna Magdalena Kowalska”, a gdzie tu jest o s t a n i e w o j e n n y m ?, jest za to o Bm Dzm Mk – a to nie jest opis stanu wojennego, ponieważ stan wojenny to..Jacek Tadeusz Sługocki, Helena Stefanicka Janek Pełka i „Niepokorni” oraz inni …… – i nie CI panowie co pani podała w tytule , ONI to tylko drobny fragment Solidarności sprzed 1981 i kilka dni po 1981r. TYM samym przyczyniła się pani do „okłamania” historii , i myślę że tylko odbyło się to z przypadku/błędu/braku znajomości tematu nie w zamiarze

  10. ” O pokorę więc proszę los, Boga czy historię dla innych i dla siebie także. Bym nigdy nie zapomniała, że jestem kamyczkiem jednym z milionów, że nie mam prawa decydować o czyimś życiu i jego sprawach wbrew niemu, że nie mogę zapominać, że za tabelkami i wykresami skrywa się los ludzi, który nie da się zsumować ot tak, po prostu i z sumy tych losów wyrysować bezimienny wykres.

  11. Katarzyna Kowalska

    Szanowny Panie Henryku,

    pisząc pracę magisterską, tj.: moją pracę autorską, wybrałam takie osoby, które osobiście znam i akurat Ich historie chciałam przedstawić. Stąd relacje świadków, a nie tylko Stan Wojenny w Świdnicy. Nie byłabym w stanie opisać wszystkie zainteresowane osoby, ponieważ tego typu praca rządzi się swoimi prawami. Nie uważam, iż przyczyniłam się do „okłamania” historii. Cała praca magisterka traktuje o stanie wojennym, jednakże tylko 4 rozdział dotyczy Świdnicy. Rozumiem i przyjmuję, iż może się Pan z jakimiś fragmentami nie zgadzać, jednak są to subiektywne relacje, opinie i przede wszystkim wspomnienia wybranych przeze mnie świadków.

    z wyrazami szacunku, Katarzyna Kowalska

  12. Kasia, nie daj się wciągać w niepotrzebne dyskusje z Heńkiem. Zauważ, że jego teksty brzmią czasami jak bełkot. Heniek, był kiedyś porządnym człowiekiem i kolegą, który wspomagał głównych świdnickich działaczy Solidarności. Teraz po latach większość nie wie o co mu chodzi. Jeśli on nie rozumie, że nie byłoby stanu wojennego bez Solidarności, to nie zrozumie już nic. 13-go grudnia zamknięto nas do więzień nie bez powodu. Można zadawać sobie pytanie dlaczego np. nie zamknięto Heńka lub innych? Dlaczego ze ŚFUP-u zamknięto, aż 5 osób? Dlaczego Ci co zostali na wolności nie zrobili nic, żeby wyciągnąć nas z więzień? itd. itp. Tylko po co? Czy to coś teraz zmieni? Odważnym należało być zarówno po 13 grudnia jak i przed tą datą. I jeszcze jedno, historia opowiadana przez każdego z nas jest subiektywna. Nawet dokumenty bywają subiektywne. A życie toczy się dalej:). Ciekawe czy Heniek upubliczni swoje nowe dokumenty z IPN?:)

  13. A czy to ważne co kto ma w teczce? Lepiej skupćie się na tym ile ludzi straciło pracę, środki do życia przez działalność waszej organizacj po odzyskaniu tzw. „wolności”? Nawet Państwo Islamskie nie działa tak destrukcyjnie w Syrii i Iraku.

  14. oj Marku mareczku, tu nie chodzi o mnie /jam był tak drobny pyłek w S… że o mnie nie warto pisać i…. /. MI chodzi o rzetelność i pełność „informacji” o tych wydarzeniach w Świdnicy, i tylko tyle. Subiektywne są wspomnienia każdego z WAS , podobnie subiektywnie można opisać rzeczywistość na podstawie dostępnych fragmentów z dokumentów , ponieważ nie zachowały się w całości . TY piszesz że ja , ” był kiedyś porządnym…”- co chcesz teraz powiedzieć czy co chcesz tym zasugerować … ????

    Co do moich dokumentów / o mnie/ z IPN, one są /tj. te które zachowały się /, a na stronie są potwierdzenia. Co do twoich stwierdzeń , że innych nie zamknięto nie aresztowano i…, otóż powiem Ci tak, /sam tego chcesz/ – cóż z tego że Cię zamknięto gdy TY wyjechałeś – emigrowałeś , a inni „nie zamknięci nie aresztowani ” pozostali , robili „czarną robotę” w tym też starali się pomagać i twojej rodzinie , a TY piszesz że ONI nie wyciągnęli ciebie z więzienia . Spytaj się siebie co ty zrobiłeś podczas emigracji i po powrocie do Polski w 1988r. Otóż CI inni poszli potem za tę pomoc za ulotki za…. do więzienia i…… / kurna / i teraz to TY jesteś na afiszach na….. a ONI zapomniani są .ZATEM MAM PRAWO I OBOWIĄZEK PROSTOWAĆ PYTAĆ I>>>> by historia z… była nie tylko subiektywna ale prawdziwa
    ps. co do bełkotu i… idziesz po bandzie

  15. Katarzyna Kowalska

    Panie Henryku,
    publikacja całej pracy nie nastąpi, ponieważ 3 pierwsze rozdziały nie dotyczą Świdnicy, a całej Polski. Pozdrawiam

  16. Oj Heniu Heniu, nie idź tą drogą:). W twoich tekstach jest za dużo niby staropolszczyzny i za dużo wielokropków, co może świadczyć o zrywaniu wątków, albo ich braku. Ale ponieważ wywołałeś mnie do tablicy, więc do rzeczy. Na początek jesli chciałbyś wiedziec więcej o moich losach, emigracji i powrocie, to po prostu powinieneś wpaść do mnie na pogawędki i dowiedziałbyś się sporo rzeczy, a nie wypisywał głupot. Nie wiem co wg Ciebie jest nierzetelnego w pracy magisterskiej mojej córki. O ile dobrze pamiętam, to nie siedziałeś w żadnym z więzień, o których mówimy z Marianem i Bolkiem. Nasze kontakty z Tobą praktycznie zerwały się po 13 grudnia. Czarną robotę jak to nazywasz robili tacy jak my przed 13 grudnia (dlatego komuna wprowadziła stan wojenny i pozamykała nas w więzieniach)i później inni tacy jak Jacek czy Helena podczas stanu wojennego. O Tobie nic nie słyszałem. Skąd Ty możesz wiedzieć co ja robiłem dla Polski przebywając na emigracji we Francji? Skąd Ty mozesz wiedzieć, że przemycałem do Polski bibułkowe wersje Kultury,które nabywałem z Maisons Laffitte za własne środki? Co Ty wiesz na temat przepychanek z francuskimi związkami zawodowymi w celu organizacji pomocy dla Solidarności Podziemnej? Nie wiesz nic. Oceniasz innych, bo wyemigrowali. Czy Ty myślisz, że czekały tam na nas kokosy i manna sypiąca się z nieba? Co Ty możesz wiedzieć o tym, że Francuzi wyrzucili mnie z ośrodka tylko dlatego, ze nie chciałem wyzbyć się obywatelstwa polskiego i od państwa francuskiego nie dostałem nawet 1 franka pomocy? Nie wiesz nic, a osądzasz innych, że byli na emigracji. Ty nie zdajesz sobie sprawy czym była i jest emigracja. Na pewno nie była nagrodą za siedzenie w więzieniu. Piszesz, że ja byłem na emigracji, a inni starali się pomagać mojej rodzinie. Po pierwsze moja rodzina nigdy nie potrzebowała niczyjej pomocy, zawsze była samowystarczalna, a po drugie podaj fakty takiej pomocy bo mi nic na ten temat nie wiadomo i wygląda na to, że fałszujesz historię. Ciekawym jest też wątek o mojej bytności na afiszach. Na jakich niby afiszach jestem? Heniek zarzucasz innym subiektywizm. Uważasz, że prawdziwa historia to ta Twoja, a sam piszesz kłamstwa. Piszesz, że wróciłem z emigracji w 1988 r. Otóż nie, wróciłem do Kraju w 1992 roku. I to jest ta Twoja „prawdziwa historia”. Jeśli chodzi o pracę magisterską mojej córki, to oceniona ona została przez komisję na 5. Obroniła ją też na 5. Praca została złożona do Urzędu Miasta. Jeśli chcesz się zapoznać z jej treścią, to możesz przyjechać do mnie i Ci ją udostępnię. Możesz również poprosić o udostępnienie jej w UM. I na koniec, Heniek mniej jadu i głupoty, więcej rozsądku w ocenianiu innych. Ja tam nie mam pretensji do nikogo, aczkolwiek sporo mi się nie podobało i nie podoba. Życie jest zbyt krótkie, w tym wieku powinieneś już to wiedzieć.

  17. Leczenie pychy
    redakcja | 5 maja 2014 | 0 Komentarzy

    doreBy poznać istotę pychy, trzeba najpierw zauważyć, że jest ona grzechem duchowym, który sam w sobie jest mniej haniebny, mniej poniżający, lecz cięższy – zdaniem św. Tomasza – niż grzechy cielesne, gdyż odwraca nas bardziej od Boga. Grzechów cielesnych nie ma szatan, który zgubił się bezpowrotnie przez pychę. Pismo święte wielokrotnie mówi, że “pycha jest początkiem grzechu każdego” (Ekli 10,15), gdyż odrzuca pokorne poddanie się i posłuszeństwo stworzenia wobec Boga. Pierwszy grzech pierwszego człowieka był grzechem pychy: pragnieniem wiadomości dobrego i złego (Rdz 3,5n), by móc sobą kierować bez posłuszeństwa. Dla św. Tomasza pycha jest czymś więcej niż jednym z grzechów głównych, jest ona źródłem grzechów głównych, a zwłaszcza próżności, która jest jednym z jej pierwszych skutków.

    Wielu ludzi myli się przynajmniej w praktyce co do prawdziwej natury pychy i wskutek tego mogą mimo woli ulec fałszywej pokorze – jednej z form ukrytej pychy, niebezpieczniejszej niż ta, która się objawia i staje się śmieszną.

    Trudność w ścisłym określeniu pychy pochodzi stąd, że przeciwstawia się ona nie tylko pokorze, ale i wielkoduszności, którą czasem myli się z pychą. Winniśmy uważać, by w praktyce nie mylić wielkoduszności innych z pychą ani naszej małoduszności lub bojaźliwości z prawdziwą pokorą. A czasem trzeba natchnienia daru rady, aby w praktyce dobrze odróżnić te rzeczy, aby zobaczyć, jak dusza prawdziwie pokorna powinna być wielkoduszną i w czym fałszywa pokora różni się od prawdziwej. Janseniści widzieli brak pokory w pragnieniu częstej Komunii świętej.

    św. Tomasz, który był bardzo pokorny i wielkoduszny, sprecyzował doskonale dokładne definicje tych dwóch cnót, które powinny się łączyć, i wad, które się im przeciwstawiają. Określa on pychę: nieuporządkowane umiłowanie własnej wyższości. Pyszny chce istotnie wydawać się wyższym, niż jest rzeczywiście. Jest fałsz w jego życiu. To nieuporządkowane umiłowanie własnej wyższości jest w tej części uczuciowości, która nosi nazwę popędliwej (irascibilis), gdy zwraca się ku dobrom zmysłowym, np. u tego, kto pyszni się siłą fizyczną. Jest ono w woli, gdy zwraca się ku dobrom porządku nadzmysłowego, jak pycha umysłowa i pycha duchowa. Ta wada woli zakłada, że umysł nasz zastanawia się bardziej niż trzeba nad naszymi własnymi zasługami i brakami innych, które wyolbrzymia, aby się nad nie wywyższyć.

    To umiłowanie naszej własnej wyższości jest nieuporządkowane w tym znaczeniu, że jest sprzeczne z prawym rozumem i z nakazem Bożym. Sprzeciwia się ono bezpośrednio pokornemu poddaniu się ułomnego i upadającego stworzenia wielkości Boga. Różni się bardzo od słusznego pragnienia wielkich rzeczy zgodnych z naszym powołaniem. Wielkoduszny żołnierz może i powinien pragnąć zwycięstwa dla swojego kraju i w tym nie ma pychy. Podczas gdy pyszałek pragnie nieumiarkowanie swego własnego wywyższenia, wielkoduszny poświęca się wielkiej sprawie, wyższej od niego i z góry przyjmuje wszystkie upokorzenia, byle dojść do tego, co jest dla niego spełnieniem wielkiego obowiązku.

    Pycha więc przeciwstawia się bardziej bezpośrednio pokorze niż wielkoduszności; małoduszność natomiast przeciwstawia się bardziej bezpośrednio wielkoduszności.

    Ponadto pokora i wielkoduszność są związanymi z sobą cnotami, które się uzupełniają i równoważą jak dwie części ostrołuku, natomiast pycha i małoduszność są wadami przeciwstawiającymi się tamtym cnotom jako zuchwalstwo i tchórzostwo.

    Po tym, co powiedzieliśmy, łatwo zrozumieć, że pycha jest zasłoną, przepaską na oczach ducha. Przeszkadza nam ona widzieć prawdę, zwłaszcza dotyczącą wielkości Boga i wyższości tych, którzy nas przerastają. Wzbrania nam chętnie przyjmować pouczenia od innych i skłania nas do dyskutowania nad otrzymanymi wskazówkami. Pycha psuje więc nasze życie, tak jak można popsuć sprężynę. Przeszkadza nam prosić o światło Boga, który ukrywa swoją prawdę przed pysznymi. Wskutek tego odciąga nas od uczuciowego poznania prawdy Bożej, od kontemplacji, do której, przeciwnie, usposabia pokora. Dlatego też Zbawiciel mówi: “Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, żeś te rzeczy zakrył przed mądrymi i przewidującymi, a objawiłeś je maluczkim”. Od kontemplacji rzeczy Bożych odwraca najbardziej pycha umysłu. W tym znaczeniu św. Paweł powiedział: “Scientia inflat, caritas autem aedificat – Wiedza nadyma, a miłość buduje”.
    Różne formy pychy
    św. Grzegorz wylicza różne stopnie pychy: uważać, że się ma z siebie samego to, co się otrzymało od Boga; uważać, że się zasłużyło na to, co się otrzymało bez zasługi; przypisywać sobie dobro, którego się nie ma, np. wielką wiedzę, której się nie posiada; chcieć być stawianym ponad innych i pomniejszać ich wartość.

    Przyznajemy w teorii, że Bóg jest naszą pierwszą przyczyną, że On tylko jest wielki i że należy Mu się posłuszeństwo. Ale w praktyce zdarza się, że cenimy siebie nadmiernie, tak jakbyśmy byli sprawcami naszych zalet; zdarza się, że mamy w nich upodobanie, zapominając o naszej zależności od Tego, który jest sprawcą wszelkiego dobra przyrodzonego i nadprzyrodzonego. Nieraz zdarza się rodzaj praktycznego pelagianizmu u ludzi, którzy nie są wcale pelagianami w teorii. Wyolbrzymiamy nasze zalety osobiste, zamykając oczy na nasze wady, i dochodzimy do tego, że uważamy sobie za zaletę to nawet, co jest pewnym brakiem duchowym; np. ktoś sądzi, iż ma umysł szeroki dlatego, że mało się troszczy o drobne codzienne obowiązki, a zapomina, że aby być wiernym w rzeczach wielkich, trzeba zacząć od małych, gdyż dzień składa się z godzin, godziny z minut, a minuty z sekund.

    W ten sposób dochodzi się do tego, że niesłusznie stawia się siebie ponad innych, że się ich poniża, siebie uważa się za lepszych od niektórych ludzi, w rzeczywistości górujących nad nami.

    Te grzechy pychy, często powszednie, mogą stać się śmiertelnymi, jeśli nas popychają do czynów bardzo nagannych. św. Bernard wylicza także wiele przejawów pychy według ich wzmagających się ciężkości: ciekawość, lekkomyślność, głupia i niestosowna wesołość, chełpliwość, dziwaczność, arogancja, zarozumiałość, nieuznawanie swoich win, ukrywanie grzechów na spowiedzi, bunt. niepohamowana swoboda, nałóg grzeszenia nawet ze wzgardą Boga.
    ***
    Można też rozpatrywać różne formy pychy w związku z różnymi dobrami, zależnie od tego, czy ktoś pyszni się swoim urodzeniem, bogactwem, zaletami fizycznymi, nauką, pobożnością lub rzekomą pobożnością.

    Pycha intelektualna skłania niektórych uczonych do tego, że nie przyjmują tradycyjnej interpretacji dogmatów, lecz je osłabiają lub zniekształcają, by je uzgodnić z tym, co nazywają wymaganiami umysłu. U innych pycha ta przejawia się w szczególnym przywiązaniu do swego sądu tak dalece, że nie chcą nawet wysłuchać racji – nieraz mocniejszych – strony przeciwnej. Niektórzy wreszcie, będąc teoretycznie w prawdzie, są tak zadowoleni, że mają rację, tak pełni swojej wiedzy, która ich tyle kosztowała, że dusza ich jest jakby nią nasycona i nie jest już pokornie otwarta na przyjęcie światła wyższego, jakie otrzymaliby od Boga na modlitwie.

    św. Paweł pisał do Koryntian: “Jam saturati estis – Jużeście nasyceni!” (l Kor 4,8). Widząc ich pewność siebie, można by powiedzieć, że doszli już do pełni królowania mesjańskiego, w którym wierni będą wprowadzeni w szczęśliwość wieczną.

    Jeśli ktoś jest pełen siebie, jakżeż ma przyjąć dary wyższe, które Pan mógłby i chciałby mu dać, aby mógł dobrze czynić duszom i je zbawiać? Dlatego też łatwo zrozumieć, że pycha intelektualna nawet u tych, którzy teoretycznie mają rację, jest olbrzymią przeszkodą dla łaski kontemplacji i zjednoczenia z Bogiem. To jest prawdziwe zaślepienie umysłu.
    ***
    Pycha duchowa jest nie mniejszą przeszkodą. Sw. Jan od Krzyża zauważa w Nocy ciemnej, ks. I, rozdz. II, mówiąc o początkujących: “Początkujący, czując się pełnymi zapału i gorliwości w rzeczach duchowych i w pobożnych ćwiczeniach właśnie z powodu tego ulegają pewnej ukrytej pysze, rodzącej się z zadowolenia z nich samych i z czynów, jakie wykonują… Dusze te jednak są tutaj niedoskonałe. Z tego źródła wypływają próżne chęci, czasem bardzo zarażone pychą, rozmów o rzeczach duchowych z innymi. Często w tym celu, by innych nauczać, niż uczyć się od nich. Gdy zaś napotykają inny rodzaj pobożności niż ich własny, osądzają go ujemnie w swoim sercu, a nawet i zewnętrznie w słowach. I stają się podobni do owego faryzeusza, który chełpił się przed Bogiem ze swych czynów i pogardzał celnikiem (Łk 18,11-12)… widząc źdźbło w oku bliźniego, a nie dostrzegając belki w swym własnym.

    Gdy mistrzowie duchowni, spowiednicy lub przełożeni nie pochwalają ich ducha i postępowania… sądzą te dusze, że nie rozumieją oni sposobu ich postępowania, są mało duchowymi… Dla uzyskania u innych uznania i pochwały dla swej pobożności posługują się różnymi objawami zewnętrznymi, jak ułożenie ciała, wzdychanie itp. ceremonie. Wiele z tych dusz usiłuje zaimponować swym spowiednikom, a nawet nimi kierować, stąd powstają rozliczne zazdrości i niepokoje. Z trudnością wyznają szczerze swe grzechy, by nie stracić dobrej opinii u spowiednika. Osłaniają je, by nie wydawać się tak złymi, a spowiedź ich jest wtedy raczej usprawiedliwianiem się niż oskarżaniem. Niejednokrotnie też szukają innego dla wyznania swych [cięższych] upadków, by pierwszy sądził, że nie ma w nich [tzn. oskarżających się] nic złego, lecz samo tylko dobro… Niektóre z tych dusz za nic sobie mają swe błędy i upadki lub też zbytnio się smucą, że w nie popadły. W mniemaniu, że już powinny być święte, zżymają się przeciwko sobie, że jeszcze ulegają niedoskonałościom, a to właśnie jeszcze bardziej jest niedoskonałe”.
    Wady, które rodzą się z pychy
    Główne wady pochodzące z pychy to: zarozumiałość, ambicja, próżność.

    Zarozumiałość jest to pragnienie i nieuporządkowana ufność, że dokona się rzeczy, które są ponad własne siły. Człowiek zarozumiały uważa się za zdolnego do studiowania i rozwiązania najtrudniejszych kwestii, rozstrzyga ze zbytnim pośpiechem zagadnienia najbardziej zawiłe. Wyobraża sobie, że ma dość światła, by kierować sobą bez rady kierownika duchowego. Zamiast budować swoje życie na pokorze, wyrzeczeniu, wierności obowiązkowi chwili obecnej nawet w najdrobniejszych rzeczach, mówi przede wszystkim o wielkoduszności, gorliwości apostolskiej albo też pnie się zbyt szybko do wyższych stopni modlitwy, przeskakując etapy pośrednie i zapominając, że jest jeszcze w początkach i że ma wolę jeszcze słabą i pełną egoizmu. Jest jeszcze pełen siebie i trzeba, aby się w nim uczyniła wielka próżnia, by dusza mogła kiedyś napełnić się Bogiem i dawać Go innym. Stąd płynie ambicja w tej lub innej formie: ceni się nadmiernie swoje siły i uważa się siebie za wyższego od innych, chce się nimi rządzić, narzucać im swoje poglądy w dziedzinie naukowej lub kierować nimi. Sw. Tomasz mówi, że ambicja przejawia się w szukaniu zaszczytnych funkcji, na które się nie zasługuje, w szukaniu ich dla siebie, a nie dla chwały Bożej lub dobra innych. Ileż jest zabiegów, tajemnych starań, intryg we wszystkich środowiskach przez ambicję!

    Pycha skłania również do próżności, czyli do pragnienia, aby być cenionym dla siebie samego, nie kierując tej czci ku Bogu, źródłu wszelkiego dobra, a czasem do pragnienia, aby być cenionym za rzeczy błahe. Taki bywa pedant, który lubi obnosić się ze swoją nauką, zmuszając siebie i innych do zajmowania się drobiazgami.

    Z próżności pochodzi wiele wad: chełpliwość lub pyszałkowatość, która z łatwością ośmiesza; obłuda, która pod pozorami cnoty kryje grzechy, upór, swarliwość lub zaciętość w bronieniu swego zdania, co powoduje niezgodę, a także nieposłuszeństwo, zjadliwe krytyki przełożonych.
    Widać z tego, że nie opanowywana pycha powoduje czasem skutki katastrofalne. Ileż sporów, nienawiści i wojen rodzi się z pychy! Słusznie powiedziano, że jest ona wielkim wrogiem doskonałości, gdyż jest źródłem licznych grzechów i pozbawia nas wielu łask i zasług. “Bóg – mówi Pismo święte – pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje” (Jk 4,6). A Pan Jezus mówi o faryzeuszach, którzy się modlą i dają jałmużnę dla oczu ludzkich: “Wzięli nagrodę swoją” (Mt 6,2); nie mogą jej oczekiwać od Ojca niebieskiego, gdyż czynili to dla siebie, nie dla Niego. Ostatecznie życie opanowane przez pychę jest przygnębiająco bezpłodne i każe przewidywać zgubę, jeśli się jej rychło nie zaradzi.
    Jak leczyć pychę?
    Niezawodnym lekarstwem na pychę jest uznanie w praktyce wielkości Boga. Jak mówi św. Michał Archanioł: “Quis ut Deus? – Któż jak Bóg?” On jeden wielki; On jest źródłem wszelkiego dobra przyrodzonego i nadprzyrodzonego. “Beze Mnie – mówi Pan Jezus – nic uczynić nie możecie” w porządku zbawienia (J 15,5). Sw. Paweł dodaje: “Bo któż cię rozsądzi? I cóż masz, czego byś

    nie otrzymał?” (l Kor 4,7). “Nie jakobyśmy zdolni byli pomyśleć co sami z siebie, jako z siebie, ale zdolność nasza z Boga jest” (2 Kor 3,5).

    Sw. Tomasz mówi także: “Ponieważ miłość Boga do nas jest przyczyną wszelkiego dobra, nikt nie byłby lepszy od drugiego, gdyby nie był bardziej miłowany przez Boga”. A wobec tego dlaczego pysznić się z dobra przyrodzonego lub nadprzyrodzonego, które w nas jest, jakbyśmy go nie otrzymali, lecz jakby ono było naszą własnością i nie było przeznaczone do uwielbienia Boga, źródła wszelkiego dobra? “Bóg jest tym, który w was wywołuje chęć i sprawia wykonanie” (Flp 2,13).

    Lekarstwem na pychę jest powiedzenie sobie, że nie jesteśmy sami z siebie, że zostaliśmy stworzeni z niczego przez miłość niezasłużoną Boga, który z własnej woli zachowuje nas w dalszym ciągu w istnieniu, bez czego obrócilibyśmy się w nicość. A jeśli jest w nas łaska, to dlatego, że Jezus Chrystus odkupił nas swoją krwią.

    Lekarstwem na pychę jest również powiedzenie sobie, że jest w nas coś niższego niż sama nicość: nieporządek grzechu i jego skutki. Jako grzesznicy zasługujemy na wzgardę i wszelkie upokorzenia; tak myśleli święci i z pewnością sąd ich był lepszy od naszego.

    Jakżeż wreszcie chlubić się naszymi zasługami, jak gdyby pochodziły one wyłącznie od nas? Bez łaski habitualnej i uczynkowej bylibyśmy absolutnie niezdolni do najmniejszego aktu zasługującego. Sw. Augustyn mówi: “Bóg wieńcząc nasze zasługi, wieńczy swoje dary”. Trzeba jednak, by to przekonanie nie było tylko teoretyczne, ale aby było ono praktyczne i wpływało na nasze czyny.

    Jak mówi Naśladowanie, ks. I, rozdz. II: “Zaprawdę lepszy jest pokorny kmiotek, który Bogu służy, niźli pyszny filozof, który zaniedbawszy samego siebie, śledzi biegi gwiazd… Kto dobrze zna siebie samego, ten czuje całą nikczemność swoją, a nie kocha się w pochwałach ludzkich… Uczeni radzi chcą, aby ich widziano i za mądrych miano… Jeśli chcesz uczyć się i umieć z pożytkiem, pragnij być nieznanym i za nic mianym… Gdybyś widział, że ktoś jawnie grzeszy i ciężkich nawet dopuszcza się grzechów, nie powinien byś jednak mieć się za lepszego, bo nie wiesz, jak długo w dobrym wytrwać potrafisz. Wszyscy jesteśmy ułomni, ale ty nie sądź, aby ktokolwiek był ułomniejszy od ciebie”.

    Czytamy w tej samej księdze, I, rozdz. VII: “Nie wstydź się służyć drugim dla miłości Jezusa Chrystusa i uchodzić za ubogiego na tym świecie… Nie powierzaj się ani swej umiejętności… ale raczej łasce Boga, który pokornych wspiera, a dumnych poniża… Nie miej się za lepszego od drugich, a obawiaj się, byś się nie wydał gorszym przed Bogiem… któremu często się nie podoba to, co się ludziom podoba… W sercu pokornego pokój nieprzebrany, a w sercu pysznego często zazdrość i zagniewanie”.

    Tamże, ks. II, rozdz. II: “Bóg pokornego broni i oswobadza; pokornego miłuje i pociesza; ku pokornemu się skłania; pokornego obdarza łaską wielką… Pokornemu objawia tajemnice swoje i ku sobie słodko pociąga i wzywa”.

    Aby dojść do tej pokory ducha i serca, trzeba głębokiego oczyszczenia; to, które sami sobie nakładamy, nie wystarcza; trzeba oczyszczenia biernego przez światło darów Ducha świętego, co sprawia, że opada z naszych oczu przepaska pychy, otwierają się oczy, że ukazuje się do dna kruchość i nędza, które w nas są, pożytek przeciwności i upokorzenia i w końcu mówimy do Boga: “Dobrze dla mnie, żeś mnie uniżył, abym się nauczył ustaw Twoich – Bonum mihi ąuia humiliasti me: ut discam justificationes tuas” (Ps 118,71). “Dobrze to jest, że doświadczamy niekiedy przykrości i przeciwności… i że źle i opacznie sądzeni bywamy… albowiem to nas częstokroć pobudza do pokory, a broni od próżnej chwały” (Naśladowanie, ks. I, rozdz. XII). W przeciwnościach możemy poznać, czym jesteśmy w rzeczywistości i jak nieskończenie potrzeba nam pomocy Boga: “Kto nie jest kuszony, cóż wie?” (Ekli 34,9).

    Po tym oczyszczeniu będzie się coraz mniej odczuwało pychę i jej następstwa. Zamiast odczuwać zazdrość wobec tych, którzy mają więcej zalet przyrodzonych lub nadprzyrodzonych, mówimy sobie wtedy za św. Pawłem, że ręka nie powinna zazdrościć oku, przeciwnie, powinna być szczęśliwa, że oko widzi i ona z tego korzysta. Podobnie w Ciele Mistycznym Chrystusa dusze nie tylko nie powinny pozwalać sobie na zazdrość, ale powinny święcie się radować z zalet, które znajdują u bliźniego; choć nie mają ich same, korzystają z nich i powinny być szczęśliwe ze wszystkiego, co przyczynia się do chwały Bożej i dobra dusz. Wtedy zasłona pychy opada i spojrzenie duszy odzyskuje prostotę oraz przenikliwość, które pozwalają jej stopniowo wchodzić w życie wewnętrzne Boga.

    Reginald Garrigou Lagrange OP
    i dla ciebie i dla mnie , jest to

  18. Marian Dziwniel.

    @henrykn
    Panie,coś się pan czepił Kasi i treści jej pracy magisterskiej?
    Kasia spisała relacje osób,które znała,o których wiedziała kim byli,co robili.
    .
    Zawiść pana ogarnęła,RM pana podbuntował? Chcesz się pan licytować na zasługi?!
    Ja osobiście znam jedną pańską zasługę,za którą jestem panu do dzisiaj wdzięczny. Oto ona:
    13 grudnia nad ranem,gdy byłem w więźniarce wieziony na KW MO w Wałbrzychu moja żona z żoną internowanego Franka Gostomczyka szły na KP MO w Swidnicy.Pan je wtedy podwiózł.Innych nie znam co nie znaczy,że pan ich nie miał.
    .
    Czyni pan zarzut wyjazdu na emigrację.A na jakiej podstawie?!Jakim prawem?! Był pan w naszej sytuacji,zna pan motywy naszych decyzji?!
    -Czy wie pan,że Janusz Pełka /dzisiaj w USA/ na KP MO w Swidnicy był straszony tym,że jego córkę może potrócić samochód i lepiej by było gdyby wyjechał?
    -Czy pan wie,że ja po wyjściu z internowania przy kolejnym obowiązkowym pobycie na KP MO usłyszałem,że przeze mnie moje zdolne dzieci w PRL nie zostaną przyjęte na żadne studia?
    -Czy pan wie,że dzisiaj szczycę się córką po studiach prawniczych i dwoma synami inżynierami – starszy z doktoratem a młodszy jest jednym z dyrektorów ArcelorMittal Poland?
    -Czy potępia mnie pan za to,że dla dobra rodziny wyjechałem?!
    Dalej:
    Pan nie wie co Marek robił na emigracji.Oby nie rozwodzić się napiszę krótko :
    Wstydu nie przyniósł Polsce,ja też nie i nadal nie przynoszę.Swidnica i Swidniczanie za Marka Kowalskiego i za mnie wstydzić się nie będą a za pana? Odpowiedz pan sobie sam.
    .
    Reasumując:
    Panie N.,dzięki panu polskie piekiełko w Swidnicy ma się dobrze – dbasz pan o to usilnie.I pewnie PiS się z tego cieszy?

    .
    Kasiu i Marku,nie dyskutujcie z człowiekiem, który ma pretensje do przysłowiowego garbatego żyda o to ,że ten ma proste dzieci.
    POzdrawiam Was i Ciebie Bolku też.

    *
    Ad # 29.
    Panie N,polecam:
    Łk 18,11-12

  19. Marian Dziwniel.

    @henrykn.
    … lecz się pan na nogi bo na głowę za późno…
    @Piotrek.
    Panie Piotrze,widzi Pan kto zaczął podważać racje innych?…
    Ja,bezpośrednio zainteresowany zabrałem głos dopiero dzisiaj a więc po jakimś czasie /już mocno wkurzony/gdy znana mi OSOBA- niegdyś jako sojusznik w walce z komuną – zaczyna berzwstydnie pchać się na piedestał poi – jak to się mówi: trupach.
    POzdrawiam Pana.

  20. pamietam1981

    Proponuję redakcji opublikowanie czterech bardzo interesujących stron dot. Świdnicy,z opracowania IPN „Stan wojenny w dokumentach władz PRL (1980–1983)”- B.Kopka, G.Majchrzak, Warszawa 2001.
    Strony 364-367 opisują pewien dokument z 1983 r.,którego oryginał znajduje się w Arch.Państw.( w 2001r. w Wałbrzychu, a teraz,po reorganizacji AP prawdopodobnie w Kamieńcu Ząbk.
    Cała publikacja,w formacie pdf do ściągnięcia n.p. z http://www.13grudnia81.pl/sw/czytelnia/6481,Stan-wojenny-w-dokumentach-wladz-PRL-19801983.html
    Niech młodzi świdniczanie to przeczytają !!!

  21. pamietam1981 pisze:
    15 kwietnia 2014, o 14:18
    Ciekawe zdjęcie nr 68(1) !!!
    W pierwszym szeregu , drugi od lewej tow. G. pod partyjnym sztandarem.

    pamietam1981 pisze:
    4 grudnia 2014, o 13:56
    Komentarz do unikatowego zdjęcia akt.nr 62(1),[wcześniej 68,wcześniej 72 ?!]:
    W pierwszym szeregu,drugi od lewej, w skórzanej kurtce to tow.Gleba.
    Był on w tym czasie „komisarzem politycznym” Świdnicy nasłanym z KW PZPR Wałbrzych na pocz. stanu wojennego. Był szarą eminencją przez całe lata 80-te,nadzorował m.in. świdnicką SB.
    Przez Instytut Pamięci Narodowej został zapisany w katalogu „Najwyżsi funkc.partyjni i pąństwowi PRL” http://katalog.bip.ipn.gov.pl/showDetails.do?lastName=gleba&idx=&katalogId=0&subpageKatalogId=1&pageNo=1&osobaId=27745&amp;
    Tow.Gleba tworzył „zgrany” tandem z namiestnikiem WRON na Świdnicę tow.Markiewiczem ( 5.2.1982 r. został „prezydentem” miasta z nominacji tow.Jaruzelskiego,prezesa RM i szefa WRON) i bezpardonowo walczyli z „kontrrewolucją” Solidarności.

  22. heniedz pisze:
    23 grudnia 2014 o 21:28
    przy tej okazji, zgłosiłem do ZUS wniosek by mi przeliczyli rentę , ponieważ Polski Sejm i… zadecydowali by okres pozostawania bez pracy z przyczyn politycznych -/ po potwierdzeniu tego faktu , decyzją Urzędu ds ..osób represjon…. /- zaliczyć i przeliczyć do renty/emerytury . U mnie tego było od 01.06.1983-09.10.1983r. i tyle udało się tylko „potwierdzić”. Moja renta wzrosła z ..83.87 zł do ..90,49zł raptem wzrosło mi o 6zł 62 grosze .
    ps. do dla wiedzy tych „innych”

  23. Henryk Niedzwiecki

    Henryk Niedzwiecki oficjalnie donoszę że , zamierzam opracować „nową” książkę o Świdnickiej SOLIDARNOŚCI z okresu stanu wojennego „Świdnica w dokumentach stanu wojennego. Dlatego też proszę o wstępną deklarację co do udostępnienia dokumentów do tej książki i proszę rozpropagować tę informację.
    Henryk Niedzwiecki kontakt heniedz2@wp.pl tel. 604476381
    Henryk Niedzwiecki materiały prosze przesyłac/ najlepiej/ na email lub wypożyczyć je w oryginale lub kserokopii na dres H Niedzwiecki 58-100 Świdnica ul. M Skłodowskiej-Curie 13d/6
    Henryk Niedzwiecki udostępnienie dokumentów oznaczać będzie zgodę na ich opublikowanie w tym wydawnictwie nieodpłatnie .

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top