Richthofen – mity i legendy ▪ Edmund Nawrocki

Przed pierwszą wojną światową, w Świdnicy przy dzisiejszej ulicy generała Władysława Sikorskiego 19, w willi rodziców mieszkał baron Manfred von Richthofen, który poległ 21 kwietnia 1918 roku. Wykreowany został na bohatera wojennego Niemiec ponieważ jako lotnik w walkach powietrznych zestrzelił aż 80 samolotów alianckich, co wtedy było absolutnym rekordem. Toteż już w początkach rządów kanclerza Adolfa Hitlera (1889-1945) w domu rodzinnym Richthofenów w Świdnicy urządzono muzeum „bohaterskiego” lotnika. Na otwarcie muzeum wygłosił mowę przez radio wrocławskie jeden z największych narodowych socjalistów, później zastępca Hitlera Hermann Göring (1893-1946). Tenże napisał też przedmowę do jednego z wydań pamiętników Richthofena sławiąc herosa i ukazując w nim przykład dla sposobiących się do wojny Niemiec.

Obszerne fragmenty pamiętników lotnika przetłumaczył na język polski pewien publicystycznie płodny, niezmiernie pilny świdniczanin i opublikował je pod pseudonimem (zapożyczonym od nazwiska swego znajomego) w 21 odcinkach na łamach nieukazującego się już tygodnika „Kurier Świdnicki” w roku 2001. Tłumaczenie jest na ogół dobre i mało rażą usterki językowe biorące się ze skłonności do dosłownego tłumaczenia niektórych słów niemieckich, co wymienionemu świdniczaninowi zarzucono już w recenzji jednego z jego tłumaczeń, opublikowanej w Śląskim Kwartalniku Historycznym „Sobótka”.

W roku 1990 pojawiła się w sprzedaży gra komputerowa „Red Baron”. Na opakowaniu widniał obrazek pomalowanego na czerwono trójpłatowego samolotu myśliwskiego Fokker Dr. I jaki pilotował słynny lotnik. To właśnie z tego powodu przeciwnicy, z którymi walczył nazwali go „Czerwonym baronem”, a nie z racji jego rzekomo socjalistycznych czy komunistycznych przekonań co należy włożyć między bajki.

Wiosną 1992 roku w naszym mieście przebywała pewna Amerykanka interesująca się „Czerwonym Baronem”, która udzieliła wywiadu jednej ze świdnickich gazet. Wśród licznych nieścisłości świadczących o niezbyt dobrej znajomości egzotycznej chyba dla niej historii Śląska dwie były szczególnie rażące:

1. W Legnickim Polu, w gmachu poklasztornym znajdowała się od roku 1838 do końca pierwszej wojny światowej pruska szkoła wojskowa zwana „zakładem kadetów”. Uczniem jej był nie tylko Manfred von Richthofen, ale również i późniejszy prezydent Rzeszy Niemieckiej Paul von Hindenburg (1847-1934). Natomiast kanclerze Rzeszy Otto von Bismarck (1815-1898) oraz Adolf Hitler nigdy nie uczęszczali do wymienionej szkoły. Hitler nie posiadał wcale takiego wykształcenia, jakie zakład kadetów w Legnickim polu dawał. Nigdy nie miał nawet stopnia oficerskiego.

2. Do końca drugiej wojny światowej w Świdnicy mówiono literackim językiem niemieckim, a pewna bardzo mała grupka świdniczan, – do której rodzina von Richthofenów i sam „Czerwony Baron” raczej na pewno się nie zaliczała – posługiwała się dialektem dolnośląskim, w którym niezmiernie rzadko można doszukać się słów pochodzenia polskiego. Aby się o tym przekonać, wystarczy poczytać utwory żyjącego ongiś w Świdnicy pisarza Maxa Heinzla (1833-1898) będącego klasykiem dialektu dolnośląskiego. W żadnym wypadku nie można dialektu tego uznać za dialekt „polsko-niemiecki”.

Na świecie, szczególnie w USA i krajach anglosaskich, powstały kluby fanów Manfreda von Richthofena. Również w Świdnicy istniało przez krótki czas nieformalne towarzystwo adoratorów tego lotnika pod nazwą „Stowarzyszenie Richthofen”. Co pewien czas usiłowało ono odmalować ruinę pomnika stojącą w parku imienia generała Władysława Sikorskiego. (Pomnik, wykonany z kamieni łupanych, miał dosyć oryginalną formę.) Na nic zdały się jednak wysiłki naszych „richthofenistów”, bo dzieciaki i młodzież sprayem systematycznie zasmarowywały resztki pomnika w indiańskie wzorki i w napisy zaczynające się na literę „h” (zamiast ortograficznie poprawnie na „ch”) i na „p”.

Pewien radny miejski uważający siebie za znawcę historii oraz kultury naszego miasta postawił w roku 2001 wniosek, aby na koszt podatników zbudowany w roku 1928 pomnik odrestaurować, celem ściągnięcia do Świdnicy turystów żądnych widoku pomnika, ale nic z jego starań nie wyszło oprócz szumu medialnego, jaki uczynił wokół własnej osoby.

Wydaje się, że obok cech „bohaterskich” i „rycerskich”, Manfred von Richthofen był sadystą znajdującym przyjemność w mordowaniu. Świadczą o tym fragmenty jego pamiętnika, które w moim tłumaczeniu (uwzględniając wieloznaczność niemieckiego wyrazu „der Spass”), brzmią następująco:

Było dla mnie niesamowitą przyjemnością bombardowanie [wojsk rosyjskich]… poszukiwaliśmy obozów żołnierskich, bo jest szczególną zabawą niepokojenie tych „panów” na dole za pomocą karabinów maszynowych… Mój obserwator strzelał z karabinu maszynowego [do żołnierzy rosyjskich], a my mieliśmy z tego dziki ubaw”.

Obecnie promowaniem postaci Manfreda von Richthofena zajmuje się świdniczanin Jerzy Gaszyński, który w roku 2007 stworzył obok domu rodzinnego von Richthofenów miejsce pamięci Manfreda, a rok później założył fundację „Red Baron Foundation”.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top