Do 1945 r. życie mieszkańców Świdnicy upływało stosunkowo spokojnie, nie było bowiem nalotów lotnictwa alianckiego ani radzieckiego. Pierwszy groźny nalot na miasto był w niedzielę 11 lutego 1945 r., kiedy to w pobliskich Świdnicy rejonach na południe od Legnicy i Wrocławia trwały walki. Nagle pojawiły się o godzinie 12.45 samoloty. Zawracały prawdopodobnie kilka razy w ciągu około 45 minut i zrzucały mniejszego kalibru bomby burzące oraz strzelały pociskami rozpryskowymi z broni pokładowej. Bomby zburzyły kilka budynków, które dziś trudno już dokładnie zlokalizować. Trafiły dwie kamieniczki przy ul. Westerplatte 9 i 11 naprzeciw kościoła Św. Krzyża, dom w Rynku 30 na rogu ul. Kotlarskiej, kamienicę przy ul. Długiej 17 oraz środkową część zabudowań ratuszowych i dom przy ul. Garbarskiej 20, dwa domy przy ul. Pańskiej i jeden na styku Rynku i ul. Pułaskiego, a także budynek przy ul. Bohaterów Getta 6.
Ze źródeł pisanych wiemy na pewno, że jedna z bomb trafiła w plebanię przy kościele pw. świętych Stanisława i Wacława, gdzie uszkodziła cztery pokoje na drugim piętrze. Inna spadła na placu Kościelnym na domek nr 4, stoczyła się ze znajdującej się obok skarpy i eksplodowała w ogrodzie przy al. Niepodległości. Bomba spadająca na schron przeciwlotniczy znajdujący się w kazamatach dawnej twierdzy świdnickiej we wzniesieniu obok kościoła od strony al. Niepodległości, nie zdołała przebić mocnego sklepienia. Ponadto samoloty obrzuciły bombami albo ostrzelały al. Niepodległości i plac Wolności oraz ulice: Konopnickiej, Teatralną, Bohaterów Getta, Łukasińskiego, Jagiellońską, Księcia Bolka Świdnickiego i z pewnością również inne miejsca, m.in. plac św. Małgorzaty i ul. 1 Maja, o których jednak brak wzmianek źródłowych. W mieście wybuchły pożary spowodowane eksplozją gazu świetlnego albo krótkim spięciem energii elektrycznej, które straż pożarna ugasiła.
W blisko tydzień po pierwszym nalocie, w sobotę 17 lutego o godzinie 13.30 znów nadleciały samoloty. Prawdopodobnie wtedy zbombardowany został dom przy ul. Księcia Bolka Świdnickiego 25, zaś na pewno dom przy ul. Kliczkowskiej 12, wielopiętrowy dom przy ul. Lelewela 1, dom przy ul. Traugutta 4 oraz duży hotel „Hindenburghof” znajdujący się na rogu placu Grunwaldzkiego i ul. Dworcowej, w pobliżu dworca Świdnica Miasto. Pod gruzami hotelu zginął kelner i śmiertelnie ranny został jeden z oficerów niemieckich, wiedeńczyk. Szczególnie dużo, bo aż 15 osób zginęło na terenie dworca, był on bowiem przepełniony uciekinierami oczekującymi na pociąg ewakuacyjny. Wśród nich było bardzo wielu świdniczan, a także kilku uchodźców z Wrocławia. Ostrzelano lub obrzucono bombami tym razem ulice: Kolejową, Ofiar Oświęcimskich, Łukasińskiego i zapewne Kościelną, Saperów i Kanonierską, o czym świadczyły ślady po pociskach w murze przy ul. Łukasińskiego i na budynkach przy ul. Kościelnej 18 i ul. Kanonierskiej 3 oraz ślady w starych budynkach przy ul. Saperów od strony parku.
Wśród ofiar drugiego nalotu na Świdnicę było również trzech Polaków: dwóch o nieustalonych nazwiskach oraz robotnik przymusowy 51-letni Wawrzyniec Krakowski z Retkini koło Łodzi. Ofiarą nalotu stał się również jeniec francuski, 41-letni Jean Parinaud z Paryża. W księdze zgonów USC zanotowano ogółem 26 ofiar pierwszego nalotu oraz 33 ofiary drugiego nalotu na miasto. Większość z nich zginęła na miejscu, bo tylko 9 osób zmarło w świdnickich szpitalach z odniesionych ran. Ofiarami bombardowań Świdnicy była też trudna do ustalenia liczba osób, które ciężko ranne zmarły później w pociągach ewakuacyjnych czy w szpitalach poza Świdnicą.
Przy bombardowaniach zachodziły też niezwykłe wypadki. Bomba spadająca na dom przy ul. Pańskiej uszkodziła go w ten sposób, że na piętrze w przepołowionym pokoju pozostało łóżko z leżącą w nim kobietą, którą potem sprowadziła straż pożarna przy pomocy drabiny.
Z opisu w księdze zgonów parafii katolickiej w Świdnicy i z relacji ustnej znamy dokładnie los trzech kobiet z rodziny zamieszkałej na czwartym piętrze przy al. Niepodległości 34. 11 lutego podczas niespodziewanego nalotu znajdowały się one w mieszkaniu. Dwie z nich wróciły właśnie z kościoła i przebywały w pokoju, w którym spało niemowlę. Pociski wystrzelone z broni pokładowej samolotów zabiły obie kobiety, 17-letnią działaczkę młodzieży katolickiej i jej 25-letnią siostrę, matkę niemowlęcia, któremu nic się nie stało. Przebywająca w kuchni matka obu kobiet została ciężko ranna i zmarła później w szpitalu w Pradze. Natomiast ojciec rodziny nie doznał żadnego uszczerbku na zdrowiu oprócz szoku nerwowego.
Jeden z katolickich księży zanotował, że 17-letnia ofiara nalotu w drodze z kościoła mówiła, że nigdy w życiu tak gorąco się nie modliła, jak przed swą nagłą i niespodziewaną śmiercią.
Dysponujemy danymi pozwalającymi przypuszczać, że małe naloty bombowe na Świdnicę odbywały się jeszcze kilkakrotnie. 20 lutego o godzinie 15.55 zrzucono bomby na zakłady naprawcze taboru kolejowego (obecnie „Wagony Świdnica” S.A.), gdzie zginęła 1 osoba. 21 lutego około godz. 9.00 zbombardowano chyba dom przy ul. Pułaskiego 63-65 i śmierć poniosły wtedy 2 osoby. Być może, podczas lotu nad Świdnicą, 21 lutego zestrzelony został pilot Jewgienij Iwanowicz Malina, którego grób znajduje się na świdnickim cmentarzu żołnierzy radzieckich. Miasta bowiem broniła artyleria przeciwlotnicza, bezsilna jednakże wobec nisko latających samolotów.
W początkach marca 1945 r. głównym obiektem nalotów lotnictwa radzieckiego było przede wszystkim wojskowe lotnisko znajdujące się na północny wschód pod miastem, obok drogi do Pszenna.
Stacjonował tu 52. pułk lotnictwa myśliwskiego oraz lądowały niektóre samoloty dostarczające zaopatrzenie do oblężonego Wrocławia.
Z relacji ustnej wynika, że w okresie poprzedzającym operację opolską, około 3 marca 1945 r. lotnictwo radzieckie dokonało dużego nalotu na świdnickie lotnisko, a w kilka dni później na stacji Świdnica Przedmieście atakowało niemiecki transport wojskowy.
Bardzo często, nawet kilka razy w ciągu dnia, nad Świdnicą pojawiały się samoloty Armii Czerwonej ostrzeliwujące ulice. Prawdopodobnie śladami tego ostrzeliwania są widoczne do dziś szczerby w chodnikach, np. na ul. Równej i na ścianach niektórych kamienic.
Jak podają księgi zmarłych obu ówczesnych parafii świdnickich, wiele ofiar bombardowania i zmarłych później w mieście chowano w grobach masowych i w grobach pojedynczych bez trumien. Groby masowe kopano zarówno na cmentarzu katolickim przy al. Brzozowej, jak i przy ul. Łukasińskiego na obecnie nieczynnym cmentarzu ewangelickim położonym na wschód od drogi wiodącej do Żarowa. Ciał niektórych ofiar nalotów nie można było zidentyfikować. I tak na ul. Długiej koło domu nr 17 znaleziono resztki ciał trzech nieznanych kobiet, a na dworcu nie zidentyfikowano dwojga zwłok. Zwłoki jednej z kobiet, która zginęła podczas bombardowania domu przy ul. Długiej 17, wydobyto spod gruzów dopiero po pięciu tygodniach w marcu 1945 r. W marcu też wydobyto jeszcze ciała czterech osób spod gruzów domów przy ul. Długiej 17, Lelewela 1, Garbarskiej 20 i Pułaskiego 63-65.
Od połowy lutego na cmentarzu katolickim pracował tylko jeden grabarz. Pogrzeby odbywały się najczęściej bez duchownego i zwyczajowych uroczystości. Ciała zakopywane były przez przygodnych pomocników, zapewne i przymusowych robotników Polaków, skoro jeden Polak o nieustalonym nazwisku zginął 17 lutego na cmentarzu ewangelickim podczas ostrzeliwania miasta z samolotów.
Materialne szkody ataków lotniczych w Świdnicy byłyby znacznie większe, gdyby nie to, że niektóre bomby nie trafiły w budynki lub były niewybuchami Odłamki bomb oraz pociski z broni pokładowej uszkodziły jednakże wiele dachów w mieście, co przyczyniło się walnie do obrócenia w ruinę starych budynków, zwłaszcza w rejonie ul. Siostrzanej i Pańskiej.