Najwyraźniej od kilku dni nosiło go! Urlop z poprawczaka powoli dobiegał końca, a on nie przeżył żadnej przygody. Co powie fumflom, jak tam było na wolności!?…
Znudziły go wieczne pochlipywania bezradnej – cierpiącej na wszystkie choroby świata – matki, głupi telewizor czarno-biały, wystawanie w bramie kamienicy, w której nic godnego się nie działo, no i te pijackie powroty starszego, który nigdy nie trzeźwiał.
No, bo co to za urlop… Brat siedzi w Wschowie za napad z rabunkiem, siostra wyjechała do T., gdzie otrzymała pracę i „kawałek” mieszkania – chciała się usamodzielnić i „raz na zawsze” zerwać z pijacko-przestępczym środowiskiem. Na parafii zastał puchy: część fumfli pozamykała milicja, część się uspokoiła, część po prostu wywiało z Wrocławia. Nie miał się z kim i za co zabawić! Jak tak wracać do zakładu? Chłopaki nie uwierzą mu, że cały urlop spędził o suchym ryju i ani jednej laski nie przeleciał!… Postanowił, że dłużej „na oklaski” nie będzie czekał i że jakoś sam sobie poradzi.
Wyszedł na miasto, wskoczył do tramwaju, aby się po prostu przejechać i „coś” zrobić z tą „piekielną nudą”! Nie wiedział, co będzie i jak z jego przygodą urlopową. Wysiadł w okolicach parku. Pomyślał: może w parku szczęście mi dopisze? Długi czas wałęsał się wśród drzew i ścieżek znanego mu parku, ale „szczęście” nie przychodziło. Już zamierzał opuścić „niegościnne” miejsce, gdy zobaczył leżącego na ławce osobnika. Okiem znawcy ocenił; pijaczek! I postanowił przeszukać mu kieszenie. Pijaczek, rzeczywisty pijaczek, pomrukiwał coś przez sen, kiedy Jacek obmacywał go. Znalazł niecałe 50 tysięcy złotych. Odszedł pośpiesznie, skrzywiony niesmakiem, że taki mikry połów. Ale że nabrał ochoty do działania, postanowił upatrzyć sobie jakiegoś „staruszka” z forsą. Z tym postanowieniem wyszedł na skraj parku w okolicy przystanku. Zza krzaczka obserwował teren. Słychać było łoskot zbliżającego się tramwaju, gdy zauważył nadchodzącego starszego pana z teczką pod pachą. Błyskawicznie wyskoczył ze swojej kryjówki, pchnął starego z całej siły, że ten wywinął kozła, chwycił teczkę i skrył się w gęstwinie parku. Tym razem łup był poważniejszy, bo wynosił pół melona. Z tym – pomyślał – można już zabawić się na dyskotece.
Zrobił olbrzymie półkole pomiędzy drzewami, żeby, ewentualnie, zmylić pościg i z drugiej strony parku wskoczył do tramwaju zmierzającego do śródmieścia. Usiadł i postanowił, że już będzie grzeczny, ponieważ uporczywie myślał o wieczornej dyskotece i o poderwaniu jakiejś laski. Na jego nieszczęście na najbliższym przystanku wsiadła wystrojona paniusia z koszykiem w ręce. Usiadła przed nim tak, że widział ów „piekielny kosz”, w nim do połowy przykryty jakimś ciuszkiem portfel. W Jacku odezwała się stara żyłka doliniarza… w mgnieniu oka zdecydował, że ten portfel – na pewno wypchany forsą musi być jego, że nie może tak dalej leżeć sobie spokojnie. I nerwowo zagłębił rękę w koszyku. Gdy wyciągał zdobycz, inna ręka mocno przytrzymała jego rękę z portfelem. Była to ręka milicjanta w cywilu, który wracał ze służby do domu. Jacuś wylądował w komisariacie, następnie w areszcie śledczym. A ponieważ miał już prawie 18 lat i był recydywą… wysoki sąd „załatwił” go jak dorosłego: otrzymał dwa lata pierdla!