Po drugiej wojnie światowej w Świdnicy znajdował się Państwowy Urząd Pracy. Mieszkającym tu Niemcom wystawiał „Kartę meldunkową”. W karcie tej wykazywano wykonanie przydzielonej pracy, do której każdy Niemiec w wieku od 16 (14?) lat do 65 roku życia i każda Niemka do 55 roku życia byli przymusowo zobowiązani. Na karcie było też na przykład zaznaczone, że dana osoba jest całkowicie niezdolna do pracy, np. z powodu inwalidztwa.
W początkach lipca (według innych źródeł na początku czerwca) 1945 roku wozami konnymi z kierunku Wrocławia przybyła do Świdnicy jakaś jednostka Ludowego Wojska Polskiego i rozpoczęła bezplanowe wypędzanie niektórych Niemców z naszego miasta. (Akcje takie odbywały się także i w innych miejscowościach Ziem Zachodnich).
Rankiem 9 lipca (według innych źródeł 9 czerwca) 1945 r. żołnierze chodzili po mieszkaniach i kazali sobie pokazywać kartę meldunkową. Gdy na niej nie było poświadczenia o zatrudnieniu albo ktoś z Niemców karty takiej nie posiadał, otrzymywał rozkaz stawienia się na końcu dzisiejszej ulicy Komunardów. Mógł zabrać ze sobą tyle rzeczy, ile zdołał udźwignąć albo uciągnąć na ręcznym wózku, wózku dziecinnym czy taczce.
Wkrótce na wyznaczonym miejscu zbiórki uformował się pochód złożony głównie ze starych mężczyzn i kobiet oraz kobiet z małymi dziećmi. Na polecenie niemieckiego proboszcza katolickiego w pochodzie szedł ksiądz wikariusz Herbert Hoffmann, który wrócił potem do Świdnicy. W skwarze, pod nadzorem żołnierzy ruszono w kierunku Słotwiny. Tutaj spędzono noc w stodołach. Następnego dnia rano pochód wyruszył do Świebodzic. Wtedy konwojujący żołnierze ulotnili się. Wypędzeni musieli sami postarać się o dach nad głową. Niektórzy z uczestników pochodu (na przykład pastor ewangelicki) uciekli w drodze i powrócili do swoich mieszkań w Świdnicy. Inni po 2-3 dniach ruszyli ze Świebodzic w drogę powrotną. W Słotwinie napotkali na kordon złożony z milicjantów, którzy kijami odpędzili wracających.
Po pięciu dniach od wymarszu ze Świdnicy przyszła kolej na dzikie wypędzanie Niemców ze Świebodzic. Niektórzy ze świdniczan, którzy tam przebywali, ruszyli pieszo w kierunku Wałbrzycha. Po drodze zostali obrabowani i rozproszyli się po okolicy. Niektórzy dotarli nawet i do Jeleniej Góry, gdzie zatrzymali się u krewnych bądź znajomych i nie wrócili już do naszego miasta. Pokaźna liczba Niemców po kilku dniach powróciła jednak do Świdnicy. Dotychczasowe swe mieszkania zastała albo obrabowane, albo zajęte przez Polaków i musiała szukać kwater u niewysiedlonych znajomych czy krewnych.
Planowe wysiedlanie Niemców ze Świdnicy rozpoczęło się dopiero w lecie 1946 roku.
No i dobrze