Katastrofa kolejowa na Śląskiej ▪ Andrzej Dobkiewicz

Jeden z czytelników Nowego Tygodnika Świdnickiego w lutym 2009 roku udostępnił redakcji tej gazety z archiwum rodzinnego cztery unikatowe zdjęcia (publikujemy je w tym tekście), które przedstawiają wykolejone wagony pociągu na wiadukcie kolejowym nad ulicą Śląską.

O wypadku tym milczała ówczesna świdnicka prasa, a do zdarzenia doszło prawdopodobnie latem lub jesienią 1945 roku. Początkowo jedyną informacją, jaką udało nam się odnaleźć na temat tego wydarzenia, był tylko fragment we „Wspomnieniach świdnickiego milicjanta” – opracowania, z którym można się zapoznać w dziale „artykuły” na lokalnym portalu historycznym: Świdnica – Moje Miasto (www.mojemiasto.swidnica.pl).

Anonimowy autor, będący funkcjonariuszem Milicji Obywatelskiej (MO) w Świdnicy od czerwca 1945 roku do maja 1947 roku, opisał między innymi fatalne wyposażenie w broń funkcjonariuszy MO: „Uzbrojenie milicjantów było niewystarczające. Mieliśmy kilka wiatrówek, dubeltówek oraz karabinów produkcji niemieckiej, jeden karabin produkcji fabryki w Radomiu (znaleziony w ruinach domu przy dzisiejszej ulicy Franciszkańskiej), trzy automaty typu MP 40 z dwoma tylko magazynkami i jeden niemiecki karabin maszynowy. Kilku z nas posiadało nieoficjalnie różnego rodzaju broń krótką znalezioną lub pochodzącą jeszcze z partyzantki. Na noszenie broni krótkiej nie zezwalał ówczesny Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, który zajął gmach na końcu dzisiejszej ulicy Jagiellońskiej, gdzie dziś jest siedziba Komendy Powiatowej Policji. Podobno w tym gmachu była przedtem siedziba Gestapo. (…) Uzbrojenie świdnickich milicjantów polepszyło się, gdy podczas nielegalnego zgromadzenia Niemców 27 czerwca 1945 roku na Rynku świdnickim rzekomo strzelano z wieży ratuszowej do wiceprezydenta Sędłaka. Była to nieprawda, ale przyczyniła się do tego, że Komenda Wojenna Armii Czerwonej przydzieliła nam kilka karabinów jednostrzałowych pochodzących prawdopodobnie z jakiegoś, może świdnickiego, muzeum. (…) Nasze zaopatrzenie w broń polepszyło się znacznie, gdy na moście kolejowym w pobliżu cmentarza i drogi prowadzącej do Kraszowic wykoleiły się wagony przewożące amunicję i broń zdobytą w Niemczech przez Armię Czerwoną. Wtedy to każdy milicjant otrzymał poniemiecki automat albo karabin i amunicję.

Następnie wiadomość o wykolejonych wagonach znaleźliśmy również na łamach Rocznika Świdnickiego 1985. W artykule wspomnieniowym pod tytułem „Milicja Obywatelska i Służba Bezpieczeństwa Ziemi Świdnickiej” autor Henryk Dudek – milicjant w latach 1945-1974 napisał: „Milicjanci ze Świdnicy i powiatu słabo byli uzbrojeni, mieli broń zniszczoną i przestarzałą, a nawet karabiny francuskie i włoskie z pierwszej wojny światowej, do których nie było amunicji. Dopiero w końcu sierpnia 1945 roku z niewiadomych przyczyn podczas manewrowania pociągu towarowego z bronią niemiecką konwojowanego przez żołnierzy radzieckich, odłączyły się dwa wagony. Szły nieczynnym torem pomiędzy Świdnicą Przedmieście a Świdnicą Miasto i runęły w porze nocnej z zerwanego mostu. Dowiedziawszy się o tym milicjanci rzucili się na zdobycz i zanim żołnierze z konwoju zabezpieczyli to miejsce, zdołali zabrać trzy karabiny maszynowe i około 50 sztuk nowiutkich karabinów niemieckich typu Mauser. Broń tę pochowali po różnych piwnicach, a częściowo przewieźli do okolicznych posterunków MO w powiecie. Po niedługim czasie w tę typową broń zaopatrzyły się posterunki w mieście i gminach. Z amunicją do tej broni nie było trudności.

Tekst ten został opublikowany w roku 1986, a więc w okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (PRL), w czasach kiedy nie było jeszcze wolności słowa i pewne niewygodne dla ówczesnego systemu wiadomości nie mogły się ukazać drukiem w oficjalnym obiegu. Nam jednak udało się dotrzeć do oryginalnej, rękopiśmiennej wersji wspomnień Henryka Dudka, która różni się w wielu szczegółach od „poprawionego” wydania. Gwoli prawdy historycznej oraz ścisłości przekazu źródłowego cytujemy więc raz jeszcze powyższy fragment w pierwotnej formie, pozbawiony późniejszych zmian wynikających między innymi z komunistycznej „politycznej poprawności” zachowując przy tym również, miejscami niezbyt prawidłową pisownię i styl Autora: „Uzbrojenie aparatu MO było różne, niemieckie, radzieckie, stare karabiny francuskie, włoskie z pierwszej wojny światowej, do których nie było amunicji. Dopiero w końcu sierpnia 1945 roku z niewiadomych dokładnie przyczyn podczas manewrowania pociągu towarowego z bronią niemiecką konwojowanego przez żołnierzy radzieckich, odłączyły się dwa wagony i szły nieczynnym torem pomiędzy Świdnicą Przedmieściem a Świdnicą Miasto i runęły w porze nocnej z zerwanego mostu kolejowego w parku. Dowiedziawszy się o tym milicjanci rzucili się na tą zdobycz masowo i zanim żołnierze z konwoju zabezpieczyli to miejsce, pod ogniem żołnierzy zdołaliśmy zabrać trzy karabiny maszynowe i około 50 sztuk nowiutkich karabinów niemieckich typu Mauzer. Broń tą pochowaliśmy po różnych piwnicach, a częściowo przewieźli do okolicznych posterunków MO w powiecie. Poszukiwania przez Komendaturę Radziecką nie dały rezultatu. Po niedługim czasie w tą broń typową zaopatrzyliśmy się w mieście i posterunkach gminnych MO. Natomiast o amunicję do tej broni nie było trudności a w szczególności w okolicach Strzegomia w strefie pofrontowej było jej pełno.

Intrygujący jest tu zwłaszcza passus o ostrzeliwaniu przez czerwonoarmistów polskich milicjantów. Czy fakt taki istotnie miał miejsce, czy też jest to tylko konfabulacja Autora wspomnień, trudno przy obecnym stanie wiedzy jednoznacznie rozstrzygnąć.

Po publikacji 17 lutego 2009 roku dwóch zdjęć z katastrofy na stronie internetowej Nowego Tygodnika Świdnickiego (www.tygodnikswidnicki.com.pl) otrzymaliśmy kolejną informację, tym razem od dyrektora Muzeum Dawnego Kupiectwa – Wiesława Rośkowicza, którego ojciec był kolejarzem w tych czasie:

Tato przyjechał do Świdnicy w 1946 roku i wagony już wtedy leżały na ulicy. Jak się wówczas dowiedział, zdarzenie miało miejsce kilka miesięcy wcześniej, pod koniec 1945 roku. Podczas przetaczania wagonów i formowania składu, kilka z nich nie zostało odpowiednio zabezpieczonych i pchnięte lokomotywą stoczyły się z dworca Świdnica Miasto aż na wiadukt, gdzie się wykoleiły. – powiedział nam Wiesław Rośkowicz. Ta relacja wyjaśnia częściowo przyczyny zapomnianej i skrzętnie ukrywanej w mediach katastrofy. Wynika z niej poza tym, że wykolejone wagony zostały usunięte dopiero po kilku miesiącach.

Na początku marca 2011 roku ujawnił się kolejny świadek historii, który jako kilkuletni chłopiec wiosną 1946 roku przyjechał z rodzicami do Świdnicy. Ostatecznie nowi przybysze zamieszkali jednak w miejscowości Kraszowice (od roku 1955 dzielnica Świdnicy) w jednym z domów za wiaduktem przy obecnej ulicy Śląskiej.

Sytuacja jaką wówczas zastali przedstawiała się następująco:

Ulica była przejezdna, ale przy wiadukcie było widać ślady katastrofy kolejowej. Blisko ich domu, na torze za wiaduktem, stała jedna cysterna, a na torze przed wiaduktem – uszkodzony wagon osobowy i kilka towarowych. Nie było parowozu ani śladu po nim. Wiadukt był wysadzony w powietrze, a efektem wybuchu był też uszkodzony dach budynku, w którym mieszkał ów chłopiec i jego rodzice. W ziemi koło wiaduktu dzieci i młodzież znajdowały bardzo dużo amunicji, a z bagienka w pobliżu wyciągano nawet całe skrzynki z amunicją, również taką o znacznie większym kalibrze niż karabinowa. Amunicji tej starczało im na długi czas do zabawy z odpalaniem jej w ognisku. Natomiast o znajdowaniu w tym miejscu broni nasz świadek sobie nie przypomina. Zapamiętał za to z zasłyszanych opowieści, zupełnie niewiarygodną, absurdalną i bałamutną wersję, że do wypadku doszło już sporo czasu po zakończeniu wojny. Bliżej nieokreślona niemiecka organizacja dywersyjna rzekomo wysadziła wiadukt w trakcie przejazdu przez niego pociągu, ale raczej z parowozem pchającym wagony przed sobą. Wniosek ten wyciągano z faktu, że za przejazdem stała tylko jedna cysterna i nie było żadnego śladu po parowozie. Równocześnie z wysadzeniem wiaduktu nad dzisiejszą ulicą Śląską Niemcy mieli również wysadzić w powietrze most na rzece Bystrzycy na tej samej linii kolejowej.

Ten przykład historycznej fantastyki nie ma oczywiście nic wspólnego z faktami, jakie miały miejsce w Świdnicy tuż przed końcem drugiej wojny światowej i kilka miesięcy po jej zakończeniu.

Trudno dziś oczywiście stwierdzić z całkowitą pewnością co było przyczyną katastrofy. Wydaje się jednak, że można z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że był to jednak przypadkowy wypadek spowodowany niedbalstwem i niekompetencją czynnika ludzkiego, a nie celowe, zaplanowane działanie niemieckiego podziemia.

A może nasi Czytelnicy wiedzą coś więcej? Czekamy na kontakt i informacje!

2 thoughts on “Katastrofa kolejowa na Śląskiej ▪ Andrzej Dobkiewicz”
  1. Wg relacji ówczesnego mieszkańca ul. Śląskiej – bagienko to znajdowało się tuż przy nasypie kolejowym naprzeciwko wylotu ul. Nasypowej, w klinie pomiędzy ul. Śląską a Młynówką. Miało kilkadziesiąt metrów długości. Obecnie Młynówka na tym odcinku jest przykryta, a przez jej przepust pod torami, ponad nią, poprowadzono przejście dla pieszych i rowerzystów.
    Inna ciekawostka – na tym terenie znajduje się tajemnicza niewielka, ogrodzona budowla. Podobno są tam filtry ujęcia wody dla basenu – czy ktoś wie o tym coś bliższego?

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top