Dzierżoniów. Początek lat osiemdziesiątych XX wieku. W jednym z mieszkań w Rynku w Wałbrzychu ujawniono zwłoki żony znanego w mieście kolekcjonera obrazów i antyków, pana Ludwika K. osoby ekscentrycznej i trudnej w kontaktach osobistych. W skład powołanej grupy operacyjnej wszedł m.in. mój ówczesny mentor, kapitan Jerzy K. znany powszechnie jako „Dziadek” bądź „Szafa”, o którym do dziś krążą opowieści wśród starych kryminalistów z terenu naszego miasta. I to właśnie „Dziadek” był bohaterem zaskakującego dla mnie zdarzenia, które było zwieńczeniem całej naszej pracy.
Bandyci chcąc ogłuszyć ofiarę uderzeniem w głowę tzw. kichą, czyli szmacianym rękawem wypełnionym piaskiem, spowodowali jej śmierć. Wiedzieli dokładnie, że Ludwik K. trzyma w mieszkaniu cenne obrazy, oraz różne wartościowe okazy antykwaryczne, które zakupywał na licznych aukcjach ówczesnej desy. Po penetracji mieszkania wiadomo było, że zrabowali siedem obrazów olejnych, w tym autorstwa W. Kossaka, V. Hoffmanna i J. Brandta, oraz kilka antyków (zegarki, szkatułki) i wyroby jubilerskie w dużej ilości. Wygląd większości tych przedmiotów udało się nam odtworzyć na podstawie posiadanych fotografii lub szczegółowych opisów podanych przez właściciela i jego dzieci. Z naszych ustaleń wynikało, że w mieszkaniu przebywały 4 osoby. Przeprowadzone badania chemiczne wykazały, że piasek z „kichy” pochodzi z portu rzecznego w dzielnicy Popowice we Wrocławiu, co nadało nam odpowiedni kierunek poszukiwania sprawców. Rozpoczęliśmy też żmudne odtwarzanie wszystkich kontaktów pana K. i jego transakcji handlowych.
Gryps ich zdradził
W trakcie tych czynności, dotarła do nas informacja o dziwnym grypsie, jaki wrocławscy milicjanci przechwycili podczas realizacji jednej ze swoich spraw. Adresat tego grypsu otrzymał w nim polecenie, aby po ewentualnym zatrzymaniu nie mówił nic „o wpadce w Dzierżoniowie”. Błyskawicznie znaleźliśmy się w KWP we Wrocławiu, gdzie ustaliliśmy nadawcę i adresata grypsu. Już po trzech dniach mieliśmy pewność, że mieli oni niewątpliwy związek z zabójstwem pana K. Mając te informacje bez problemu ustaliliśmy personalia całej czwórki i przygotowaliśmy się do, wspólnej z kolegami z Wrocławia, akcji. Zatrzymanie przestępców zostało wstrzymane na pewien okres z uwagi na to, że jeden z najważniejszych członków grupy, o ps. „Pstrąg”, był w trakcie leczenia pewnej „wstydliwej” choroby, którą obdarzyła go jego przyjaciółka, wrocławska prostytutka o wdzięcznej ksywie „Kocica”. Nie chcieliśmy obciążać kosztami leczenia budżetu naszej komendy i dlatego „Pstrąg” mógł się cieszyć wolnością przez następne 14 dni. W dniu ostatniej wizyty w przychodni, zatrzymaliśmy go, w iście filmowy sposób, wraz z towarzyszącą mu „Kocicą”. Ponieważ byli oni przez cały ten okres – jak byśmy dziś powiedzieli – monitorowani, wiedzieliśmy gdzie wynajmują mieszkanie i kto w nim aktualnie przebywa. Nasze wejście do mieszkania nie przyniosłoby wstydu dzisiejszym grupom antyterrorystycznym (w tamtym okresie takich grup w milicji nie było) i po dosyć zażartej walce, na podłodze, skuci kajdankami, leżeli oszołomieni nagłym atakiem kolesie „Pstrąga”. Szef grupy, Andrzej C., w tym samym czasie, w nie mniej widowiskowy sposób, został zatrzymany przez drugą grupę funkcjonariuszy, na terenie jednej z willowych dzielnic Wrocławia. Dzięki ciągłej obserwacji wiedzieliśmy o podjętych przez nich próbach zbycia bandyckiego łupu. Wiedzieliśmy też, że obrazy wożone są w dużej torbie reklamowej koloru zielonego, którą dodatkowo włożono w podobną torbę koloru niebieskiego. Natychmiast po zatrzymaniu grupy, przystąpiliśmy do serii przeszukań u wszystkich namierzonych przez nas osób, w wyniku czego zatrzymaliśmy małżeństwo paserów i odzyskaliśmy tylko niewielką część zrabowanego złota, a o jego reszcie zatrzymani szli w tzw. zaparte.
„Dziadek” to miał nosa
Po kilku dniach uzyskaliśmy informacje, dzięki której odkryliśmy, że znaczna część złotych precjozów została rozpuszczona w jakimś kwasie i w stanie ciekłym, w ciemnej butelce sporych rozmiarów stoi na parapecie jednego z pokoi. Muszę się przyznać, że widywałem ją za każdym razem, gdy w tym mieszkaniu się znajdowałem. I być może stałaby sobie tam spokojnie do czasu powrotu z więzienia jej właścicieli. W mieszkaniu Andrzeja C., mózgu całej bandyckiej operacji, znaleźliśmy jeden z zabytkowych zegarków kieszonkowych, a na strychu szczątki potłuczonego zabytkowego zegara kominkowego wraz z tzw. werkiem. Natomiast po obrazach wszelki ślad przepadł.
Zatrzymani nie chcieli zeznawać i musiałem zastosować pewna kombinację, która polegała na tym, że pokazałem „Pstrągowi” ich szefa nerwowo przechadzającego się po spacerniku naszego milicyjnego aresztu. Rzecz polegała na tym, że „Pstrąg” nie chciał wierzyć, że Andrzej C. został również przez nas zatrzymany, a który ze względów taktycznych osadzony został w areszcie w Świdnicy. Dla potrzeb „skruszenia” Pstrąga” sprowadziliśmy Andrzeja C. do Wałbrzycha i na chwilę wypuściliśmy go na spacernik, tak abym mógł go pokazać „Pstrągowi”.
Wywarło to na nim mocne wrażenie. Po krótkim namyśle powiedział mi, że jeden z obrazów znajduje w podwójnym blacie stołu kuchennego w mieszkaniu Andrzeja C. Na miejscu okazało się, w znajdującym się w kuchni stole, nie ma żadnego podwójnego blatu i rozczarowani mieliśmy wracać do Wałbrzycha, gdy obecny z nami „Dziadek (w pierwszym przeszukaniu w tym mieszkaniu nie brał udziału) zszedł z matką Andrzeja C. do piwnicy, a następnie przeszli do garażu znajdującego się na jej końcu. Na ścianach garażu były regały wypełnione różnymi samochodowymi akcesoriami, a na podłodze leżało kilka worków z glazurą łazienkową, na którą uwagę zwróciła matka Andrzeja C., pomstując na syna, że ukradł to z jej mieszkania. Te słowa spowodowały, że już po chwili „Dziadek” klęczał przy nich i rękę obmacywał ścianę pod ostatnią, najniższą półką. Trochę tam pogrzebał i wyciągnął zieloną reklamówkę, w której umieszczona była druga torba o kolorze niebieskim. Bez słowa podął mi to, a mi się zrobiło nagle bardzo gorąco. Zajrzałem do środka i z wielka ulgą stwierdziłem, że są tam tak bardzo poszukiwane przez nas obrazy.
W sumie brakowała nam tylko jednego obrazu o nazwie „Alegoria”, autorstwa Vlastimila Hofmana. Obraz ten został prawdopodobnie spalony, ponieważ z uwagi na swojej gabaryty nie mieścił się w torbie.
Jak to się różnie losy plotą…
Ciekawie potoczyły się losy członków tej bandy. Andrzej C. uzyskał przerwę w karze i przebywając na przepustce został szefem sztabu wyborczego L. Wałęsy we Wrocławiu, podczas jego pierwszej kampanii prezydenckiej. O tej sprawie pisała wtedy szeroko wrocławska prasa. Inny członek bandy uciekł z zakładu karnego i razem z „Kocicą” znaleźli się w Holandii, gdzie zajęli się handlem narkotykami, co się skończyło wielką strzelaniną, podczas której zginęła „Kocica”. „Pstrąg” po wyjściu z zakładu karnego zajął się handlem narkotykami, ale szybko został zatrzymany i skazany na kolejną odsiadkę.
Z „Pstrągiem” również wiąże się zdarzenie, jakie rozegrało się przed sądem we Wrocławiu. Podczas gdy byłem przesłuchiwany w charakterze świadka, Andrzej C. oskarżył mnie, iż wszystkie zeznania w sprawie wymusiłem używając brutalnej przemocy fizycznej. I wówczas stała się rzecz niebywała. Milczący dotąd i konsekwentnie odmawiający składania wyjaśnień „Pstrąg”, poprosił sędziego o głos i złożył oświadczenie, że Andrzej C. bezczelnie kłamie. Oświadczył, że ja nigdy nie zastosowałem w stosunku do niego nawet cienia przemocy, a odwrotnie, był on traktowany po ludzku i nikt mu żadnej krzywdy nie zrobił, ani mu taką nie groził. Jego doświadczenie z wieloma komendami w Polsce były diametralnie odmienne i dlatego też uznał, że zasługuję na obronę przed kłamliwymi oskarżeniami Andrzeja C. Po tym oświadczeniu dalej konsekwentnie milczał aż do ogłoszenia wyroku. Oświadczenie to wywołało pomruk zdziwienia i aprobaty wśród siedzących licznie na sali gangsterów. Wychodząc z tej sali i czując na sobie spojrzenia tych ludzi, czułem się dosyć dziwnie, gdy słyszałem, jak mówili „idzie porządny pies”.
Milo czyta sie po latach o zdarzeniach, w ktorych takze ja moglem brac udzial. Ta Epoka nie wroci juz, ale tych czasow nie zabierze nam zaden dzisiejszy dyletant. Taka Elita istnieje tylko raz; Franek K, Zbysio S, Jasio ,,Dupka”, Ty, Dziadek…
O Dziadku nalezaloby kiedys napisac odrebna ksiazke.
Wtedy to byla ,,Policja”, a nie adres z pieczatki na wezwaniu.
Serdeczne pozdrowienia!