„Nadaję ci imię Świdnica – płyń po morzach i oceanach, nieś sławę polskich robotników, stoczniowców i marynarzy, przynieś chlubę banderze polskiej.”
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, gdy odwiedziłem panią Danutę w jej mieszkaniu, były afrykańskie rzeźby i maski zdobiące jej pokój, na swój sposób piękne i… czarne jak Afryka. Obok na ścianie wisiało zdjęcie statku o zgrabnej sylwetce i ładnych liniach. To m/s „Świdnica”…
Gdy rozpoczęliśmy rozmowę na jego temat, pani Danuta ożywiła się. Na stół wysypały się archiwalne zdjęcia, autentyczny toporek, którym pani Danuta przecięła linkę z szampanem podczas chrztu i zwolniła statek z pochylni, i wiele innych pamiątek. W głosie pani Danuty opowiadającej o statku dało się wyczuć nutkę tęsknoty i nostalgii…
Andrzej Dobkiewicz (dalej: A.D.): Właśnie dopiero co minęła czterdziesta rocznica wodowania w Stoczni Szczecińskiej statku, któremu nadano nazwą naszego miasta. Była Pani świadkiem i, jeżeli pominąć sam statek, głównym bohaterem tej ceremonii. Jak to się stało, że Pani została wybrana na matkę chrzestną m/s „Świdnicy”?
Danuta Sajdak (dalej: D.S.): Zaskoczona zostałam kompletnie, bo do głowy mi nie przyszła taka ewentualność. Było znacznie więcej kobiet, które w większym stopniu niż ja udzielały się w pracy społecznej. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sekretarka i zawiadomiła, że czeka na mnie Przewodniczący Prezydium Miejskiej Rady Narodowej – Mikołaj Hankiewicz. Gdy weszłam do jego gabinetu, z uśmiechem na ustach powiedział: „Sajdakowa, w kumy was proszą”. Zaczęłam się również śmiać i powiedziałam, że nikt się w najbliższym czasie „niczego” nie spodziewa, kto więc ma mnie prosić w kumy. Przewodniczący na to pokazał mi pismo, w którym stocznia informowała władze miasta o mającym nastąpić wodowaniu statku „Świdnica” i
prośbą o objęcie patronatu, jak również wytypowanie matki chrzestnej. Powiedziałam, że nigdzie nie pojadę, na co przewodniczący pożegnał mnie stwierdzeniem:
„Zobaczymy”. Kilka dni później otrzymałam pismo ze Szczecina z podziękowaniami, że zgodziłam się zostać matką chrzestną statku.
A.D.: Wszystko to odbyło się w połowie stycznia, a już 20 lutego miało nastąpić wodowanie statku. Czasu na przygotowania do uroczystości Miasto i Pani mieliście więc bardzo mało.
D.S.: Nie wypadało jechać z pustymi rękami do Szczecina, szybko więc
zorganizowaliśmy to, co się dało. Fabryka Wagonów Świdnica i Zakłady Elektrotechniki Motoryzacyjnej objęły patronat nad statkiem, Miejska Rada Narodowa uchwaliła przyznanie stypendium dla jednego studenta Państwowej Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni. Na wyjazd do Szczecina zaopatrzona zostałam w albumy fotograficzne z widokami Świdnicy.
A.D.: Sama ceremonia chrztu była zapewne dla Pani wielkim i wzruszającym przeżyciem?
D.S.: Kiedy pierwszy raz całą delegacją udaliśmy się do stoczni, gdzie na pochylni znajdowała się „Świdnica”, drżało mi serce. Gdy rozpoczęła się ceremonia chrztu i wodowania, nogi pode mną się ugięły, kolana mi drżały i myślałam, że z gardła nie wydobędę głosu, aby wypowiedzieć zwyczajową formułkę chrztu. Na szczęście opanowałam nerwy i wzruszenie na tyle, że wszystko udało się znakomicie. Wypowiedziałam formułkę, przecięłam linkę i butelka szampana rozbiła się o burtę statku, pozostawiając na niej spieniony ślad. „Świdnica” dostojnie i majestatycznie zsunęła się po pochylni do basenu portowego. Po ceremonii wodowania statku poznałam pierwszych trzech marynarzy, którzy najwcześniej przybyli na statek i nadzorowali jego wykończenie. Byli to I mechanik Jerzy Ferenc, I oficer Zdzisław Hejko i IV mechanik Zbigniew Sułkowski. Dopiero w sierpniu na „Świdnicę” przybył jej pierwszy kapitan – Janusz Myjak.
A.D.: Wiem, że w ciągu trwania służby m/s „Świdnica”, kontakty przedstawicieli miasta ze statkiem i załogą były dość ścisłe.
D.S.: Generalnie tak, chociaż zdarzały się okresy, kiedy były one nieco rzadsze. Będąc jeszcze w Szczecinie, ustaliłam, co miasto mogłoby ofiarować załodze i statkowi.
W ciągu kilku następnych wizyt w Szczecinie, gdy „Świdnica” akurat wpływała do portu po kolejnych rejsach, zawsze przywoziliśmy ze sobą wiele upominków.
W kowarskiej fabryce dywanów zamówiono kilimy z herbami miasta do mesy oficerskiej i salonu kapitańskiego, a w hucie szkła w Szklarskiej Porębie – kryształy. Świdniccy artyści Roman Łysakowski i Marian Ruszkiewicz wykonali kilkanaście prac z widokami Świdnicy. Wciągu następnych lat marynarze ze statku otrzymali od świdniczan między innymi, 300-tomową bibliotekę, kompletne wyposażenie laboratorium fotograficznego, rowery, magnetofony i telewizor. Podczas postojów „Świdnicy” w polskich portach – pamiętajmy, że odbywała ona długie rejsy do portów afrykańskich – niejednokrotnie delegacje załogi statku odwiedzały nasze miasto. Załoga „Świdnicy” nawiązała kontakty między innymi z młodzieżą z dawnego Liceum Pedagogicznego i Szkołą Podstawową numer 13. Na miarę swoich możliwości rewanżowali się oni za pamięć o nich, fundując na przykład książeczkę mieszkaniową dla świdniczanki Krystyny Majtyki.
A.D.: Owocem Pani stałych kontaktów z załogą statku był trzymiesięczny rejs – przywilej, jaki przysługiwał każdej matce chrzestnej.
D.S.: Tak, był taki zwyczaj, że załoga zapraszała matkę chrzestną statku na rejs. Miałam to szczęście, że odbyłam dwie takie cudowne podróże, obie do portów Afryki Zachodniej. Pewnego dnia, podczas kolejnych odwiedzin delegacji „małej” „Świdnicy” w „dużej” Świdnicy, wypomniano marynarzom, że jak to, już tyle pływacie, a matki chrzestnej jeszcze w rejs nie zabraliście. No i zabrali – na trzy miesiące do portów Afryki Zachodniej. Drugą taką podróż odbyłam pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku.
A.D.: Wspomnienia…
D.S.: Cudowne. Można by opowiadać bardzo długo. Podczas obu rejsów bardzo zbliżyłam się z ówczesnymi załogami. To byli naprawdę wspaniali ludzie, do mnie odnoszący się z wielkim szacunkiem i wielką estymą. Nazywali mnie „Mama” lub „Pani Mama” i byłam dla nich równie ważna, jak pierwszy po Bogu, czyli kapitan. Zresztą na wszelkiego rodzaju wizyty, czy w odwiedziny byłam przez oficerów i kapitana zapraszana. Marynarze często natomiast włączali mnie do swoich zabaw organizowanych na pokładzie w tropikalnym słońcu, zawodów zręcznościowych i wręcz zmuszali mnie do asystowania przy różnego rodzaju pracach, jakie mieli do wykonania. Dla nich „Mama” była powodem do dumy i dla niej zrobiliby wszystko. Najbardziej lubili się mną szczycić, gdy wpływaliśmy do jakiegoś portu i mogli się mną „chwalić” przed odwiedzającymi statek gośćmi. Czasem zachowywali się jak dzieci.
A.D.: Najbardziej zabawny wątek Pani podróży?
D.S.: Zdecydowanie zabawy, które organizowała załoga. Ich pomysłowość była niewyczerpana. Niestety, obok wielu radości przeżyłam na statku również tragedię. Podczas rejsu, już na afrykańskich wodach, zmarł na serce jeden z oficerów, młody, niespełna trzydziestoletni chłopak, żonaty od czterech lat. Czułam się tak, jakbym straciła jedno ze swoich dzieci.
A.D.: Sprzedanie „Świdnicy” greckiemu armatorowi w 1981 roku musiało być dla Pani przykre i bolesne…
D.S.: „Świdnica” zawsze była statkiem o nieskazitelnej urodzie, pięknie wymalowanym na biało, a kolejne załogi naprawdę utrzymywały go w czystości. Kiedy ostatni raz widziałam „Świdnicę”, na krótko przed jej sprzedażą do Grecji, przedstawiała smutny wygląd. Nie była już tym statkiem, który podbijał serca wszystkich tych, którzy mieli z nim do czynienia podczas jego służby. Odpadająca miejscami farba sprawiała bardzo przygnębiające wrażenie jednostki, która straciła miłość swej załogi i swojego „ducha”. Wiem, że nie została od razu pocięta przez Greków na „żyletki”. Mam nadzieję, że służyła im jeszcze przez długie lata…
Matka chrzestna statku m/s „Świdnica” i świdnicka pionierka Danuta Sajdak zmarła 21 września 2004 roku w wieku 79 lat. Przez wiele lat pracowała w lokalnym samorządzie pełniąc różne funkcje. Kierowała między innymi pracami Miejskiej Komisji Planowania Gospodarczego (w latach 1952-1971), a w latach 1958-1965 była radną miejską. Udzielała się również społecznie. Pracowała między innymi w Komitecie Obchodów 1000-lecia Państwa Polskiego i w zespole redakcyjnym „Rocznika Świdnickiego”, do którego przez wiele lat opracowywała „Kronikę wydarzeń”. Starsze pokolenie świdniczan pamięta Danutę Sajdak jako matkę chrzestną jedynego statku, który nosił nazwę „Świdnica”. Chrzest tej jednostki odbył się 20 lutego 1960 roku w Stoczni imienia Adolfa Warskiego w Szczecinie. Pod polską banderą pływał on do 1981 roku i przez ten czas dzięki Danucie Sajdak Świdnica zapisała na kartach swojej historii, jedyne chyba w jej dziejach morskie tradycje. Danuta Sajdak za swoją pracę i zasługi odznaczona została między innymi Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Była jedną z tych osób, które poprzez swoją pracę na rzecz miasta i jego mieszkańców zapisały się na trwałe w historii Świdnicy, co warte byłoby uhonorowania, poprzez na przykład nazwanie którejś z ulic świdnickich jej imieniem.
Danuta Sajdak została pochowana 23 września 2004 roku na cmentarzu przy ulicy Bobrzańskiej w Świdnicy.
Cześć Jej Pamięci!