„Nie, tym sposobem nie dojdę do niczego” – dedukuje jeden z bohaterów debiutanckiej powieści Wojciecha Korycińskiego „Tajemnice ulicy Pańskiej”. Czytelnik staje przed podobnym dylematem, tropi, śledzi, próbuje w całość ułożyć elementy misternie zaplanowanej gry. Czasem nawet może się zirytować, próbując odczytywać „Tajemnice…” jak powieść kryminalną, gdyż powieść ta powstała tylko i aż pod pozorem zbrodni. Przede wszystkim zaś jest rzeczą o (s)tworzeniu świata.
Prowadzeni za rękę przez autora wkraczamy w bezpieczną przestrzeń stwarzania: jeszcze wszystko może się wydarzyć i każdy może zaistnieć. W krainie możliwości gliny jest pod dostatkiem (glinki na tyle, by ukryć i zakonserwować zwłoki). Jest przyjemnie, świat stwarzamy wspólnie, a stworzonemu przyglądamy się z zadowoleniem dziecka, które z pomocą ojca zbudowało pierwszy zamek z mokrego, morskiego piasku. I nawet jeśli stanąwszy w szranki z najeźdźcami piaskowej budowli, narazimy się na ścięcie głowy, jesteśmy świadomi, że narrator – budowniczy ma więcej niż jedno życie. Ma tyle żyć, by zabawę doprowadzić do końca. Wyobraź sobie ten szum morza, jest bezpiecznie, ciepło, mrużysz oczy patrząc na walczące armie, ktoś trzyma cię za rękę…
I nagle
Zadzwonił telefon. Odbierasz? Autor, który obiecywał, że będzie ci towarzyszył, zniknął. Zostałeś sam. Decyduj zatem, czy odbierasz? Odbierz. Może to zamiejscowa z Berlinem? Jeśli nie odbierzesz, nie dowiesz się, że Max już jedzie i że już jutro będzie w Schweidnitz. Nawet jeśli nie odbierzesz, świat poza tobą zaczął się już stwarzać. W dniu pierwszym Max nieuchronnie pojawi się w mieście, które już jest. Koryciński stwarza świat w 5 dni. Pierwszego dnia powstaje miasto z doskonale oddanymi realiami XIX wieku, które w powieści zajmuje miejsce głównego bohatera. Miasto i jego mieszkańcy mistrzowsko sportretowani stanowią początkowo tło dla przybysza z Berlina: Atanazego Niekischa. Egzotyczny, niepokorny, przesiąknięty ideami nowoczesności Max uzurpuje sobie pozycję kogoś z zewnątrz, kto bez trudu może opisać, objąć rzeczywistość. Ale co zrobi, gdy miasto zacznie toczyć z nim nierówną walkę o pierwszy plan? Czy zwróci się o pomoc do rodziny, u której w mieszczańskim komforcie przy tytułowej ulicy Pańskiej przyjdzie mu spędzić kilka dni? A może ucieczką będzie piękna i tajemnicza baronowa, pospiesznie rozbierana w pędzącej dorożce? Autor „Tajemnic…” bezlitośnie kibicuje miastu, które każdego dnia wypluwa jednego trupa. Dla poszukiwaczy rozwiązania zagadki kryminalnej, to doskonała wiadomość – śledztwo drobiazgowo prowadzone przez Inspektorat Policji odwraca zręcznie uwagę czytelnika od poczynań prawdziwej bestii. Niezauważalnie bowiem toczy się w „Tajemnicach…”niebezpieczna gra ze zorganizowaną w uliczki i place przemocą miasta”.
Już drugiego dnia Max zostaje pochłonięty przez Schweidnitz. Uwikłany w tło kryminalne powieści, siłą wtłoczony zostaje w przeciętność małomiasteczkowości. Na nic zdają się jego ambicje intelektualne w obliczu brutalności zbrodni, siły fizycznej policjantów i prostych ciągów przyczynowo-skutkowych. Gwiazda, którą do niedawna był w Berlinie, jako dobrze zapowiadający się student medycyny i przyszły terminator Freuda, traci blask w ciemnych piwnicach miasta. Co on w ogóle ma wspólnego z powieścią kryminalną? Dlaczego autor każe Maxowi tak cierpieć? Po co tchnął weń życie?
Czytelnik łaknie autorytetu – bardzo proszę, trzeciego dnia stworzony zostaje Jacob Georger – sędziwy, mądry Żyd, który objaśniając Maxowi język symboli, równania alchemiczne, mówi o jego miejscu w stworzonym świecie. Podczas gdy Georger w oparach opium zasiewa w Maxie zwątpienie, w Schweidnitz toczy się równoległe życie kryminału świdnickiego na czele z podkomisarzem Juliusem Wittichem – kuzynem Maxa. Ograniczając lekturę „Tajemnic…” do śledzenia poczynań policjanta, czytelnik nie pozostanie bez satysfakcji. Czwartego dnia wraz z odnalezieniem ciała Margarete Teubner coraz bardziej palące staje się pytanie: kto zabił? Odbiorca nie znajdzie łatwej odpowiedzi, a wprowadzone wątki okultystyczno-filozoficzne mnożą możliwe rozwiązania. Miasto, które każdego dnia walczy o uwagę i pierwszoplanową obsadę, jest w powieści Korycińskiego bardzo niebezpieczne. Obdarzone własnym tajemniczym życiem zdaje się maczać palce we wszystkich pięciu zbrodniach. Max przeznaczony na ofiarę, dnia piątego ledwie uchodzi z życiem, choć powszechnie wiadomo, że Świdnica to piękne, spokojne miasteczko na Dolnym Śląsku.
Nie brak też w stworzonym świecie elementów edukacyjnych, przybliżających realia XIX wieku: wynalazki, stan ówczesnej wiedzy, palące tematy. Autor rozwija te wątki również poza książką na stronie powieści-projektu www.herrenstrasse.pl, która jest kolejnym elementem stwarzanego świata. Fotografie Karola Czecha rozpoczynające każdy dzień powieści, człowieka pozostawiają w tle, miasto wysuwają na pierwszy plan. Miasto w czarno-białej fotografii – mroczne i zdecydowane jak przyczajona bestia.
Opiekuńczość autora, znana skąd inąd pisarzom goszczącym na Świdnickich Środach Literackich, troska o czytelnika powraca wraz z końcem powieści. Znowu ktoś trzyma nas za rękę, znów to słońce, mrużymy oczy. Na brzegu stoi ten sam zamek z piasku, choć tyle bitew zostało stoczonych. Wciąż żyjemy, choć to kolejne życie. Wychodzimy bez szwanku, ale inni…