Grzegorza Woźnego czytelnicy mieli (i nadal mają) okazję poznać jako poetę mającego na koncie dwa tomy wierszy: Każda godzina zdatna do picia (1999) i Landszaft (2010). Trzeba przyznać, że jego poezja nie należy do łatwych w odbiorze, bo poeta lubi penetrować tworzywo językowe we wszystkich możliwych kierunkach, przyglądać się każdemu słowu z osobna, zgłębiać jego semantykę i dopasowując do siebie te struktury, tworzyć nowe frazeologie, zupełnie inne od tych, do których przywykł przeciętny odbiorca słowa artystycznego. Poezja lingwistyczna, którą uprawia Woźny ma stosunkowo wąskie grono odbiorców, a prawdziwych miłośników takiego pojmowania poezji to niemalże pojedyncze persony. Wieloletnia „zabawa” w zespalanie słów pozornie do siebie niepasujących pozwala skutecznie przekonać, że Woźnemu obce jest zastosowanie powszechnie rozumianego słowotoku. Każde słowo użyte w tekście jest na wskroś prześwietlone, dokładnie obejrzane są wszystkie warstwy semantyczne i dopiero wówczas, z uwypukleniem konkretnego znaczenia, słowo jest używane do budowania tekstu. Trudna to sztuka tak dla twórcy jak i dla odbiorcy. Ale Grzegorz Woźny to nie tylko poeta. Z dużą zręcznością posługuje się pędzlem i całą paletą kolorów nakładanych na płótno ustawione na sztalugach, lecz to temat na inną okazję. Można tu tylko zaznaczyć, że Woźny sam zaprojektował okładkę do swojej powieści, co pozwoli odbiorcy – jeżeli jest wyczulony na walory estetyki malarskiej – zorientować się w stylu jaki reprezentuje. Autor Landszaftu podejmował też próby zmierzenia się z materią języka prozatorskiego i to na tyle skutecznie, że kilka krótkich form prozatorskich miało okazję znaleźć się w różnych antologiach. Ale prawdziwym wyznacznikiem dojrzałości Woźnego jako prozaika jest dużo dłuższa i poważniejsza forma wypowiedzi – powieść.
Nit. Tak autor zatytułował swój powieściowy debiut. Trzeba przyznać, że ten tytuł nie jest zbyt zachęcający do sięgnięcia po książkę, nie posiada magnetycznego oddziaływania na potencjalnego czytelnika, choć opinia ta może mieć charakter czysto subiektywny. Jednakże istnieje też duże prawdopodobieństwo, że tytułowe słowo stanie się elementem przyciągającym i ktoś wyciągnie rękę w stronę tej książki. To, co dla jednych jest czynnikiem zniechęcenia, dla innych potrafi być intrygujące i przepełnione ciekawością, którą należy jak najszybciej zaspokoić. Na samym początku swojej książki Woźny podaje słownikową definicję wyrazu, który posłużył za tytuł powieści. I tu niespodzianka – choć może nie dla wszystkich. Źródłem, z którego autor zaczerpnął definicję „nitu” jest internetowy portal „Wikipedia”, z którego to większość użytkowników tego dobrodziejstwa czerpie swoje informacje. Jednakże wielu ostrzega też, że „Wikipedia” jako źródło informacji nie jest do końca wiarygodne. Bywają przypadki, że twórcy haseł żartując sobie, tworzą definicje pojęć, które istnieją tylko i wyłącznie w ich wyobraźni, wymyślają postacie i preparują im życiorysy nadając im wszelkie znamiona realności. Zdarzało się, że takie hasło-żart było cytowane w poważnych pracach o charakterze naukowym. Epizodyczne to przypadki, ale jednak zdarzające się i podważające dobre intencje naukowca, który nie jest przecież pozbawiony cech nieomylności. Tak więc przy korzystaniu z tego rodzaju internetowych informacji zalecana jest spora doza czujności i ostrożności. Ale, na szczęście, zdecydowana większość haseł zawartych na stronach „Wikipedii” opracowana jest w sposób rzetelny i odpowiedzialny. Ów portal jest również pewnym symbolem początku XXI wieku. W dobie wszechogarniającej cyfryzacji życia spora część wiedzy pochodzi z Internetu właśnie. Chyba tylko starsze pokolenie ma jeszcze czas i cierpliwość na szukanie informacji poprzez kartkowanie książek i czerpanie przyjemności z przewracania kartek zwilżonym na języku palcem, albo syceniu ucha melodią ich szelestu. Młody mężczyzna, Bogdan Trzmiel, powraca do rodzinnego miasta na Dolnym Śląsku z zarobkowej emigracji w Wielkiej Brytanii. Tak zaczyna się historia opowiadana na stronach Nitu. Woźny już na samym początku dotyka problemu czasu teraźniejszego, którym jest opuszczanie własnego podwórka/kraju w poszukiwaniu lepszych perspektyw na wzbogacenie i urozmaicenie swojego bytu materialnego. Otwarcie rynku pracy przez wiele krajów europejskich spowodowało lawinowe wręcz wyjazdy do landów mających gospodarkę dużo lepszą od polskiej, a tym samym dających duże szanse na dobre zarobki. Wielu, w szczególności młodych ludzi, podjęło ryzyko znalezienia tychże dobrych zarobków, choć niekoniecznie takiej samej pracy, ale rzeczywistość okazuje się nie dla wszystkich łaskawa i nie wszystkim pisane jest szczęście na obcym terenie. Ci, którym się to nie udało, wracają do kraju z pustym portfelem, jednakże są bogatsi w nowe doświadczenia, które będą mogli wykorzystać w przyszłości i na rodzimej ziemi. Powrót Bogdana Trzmiela do kraju może oznaczać tylko jedno: czeka go egzystencjalna walka z bezwzględną rzeczywistością, z tym, co tak lapidarnie nazywa się prozą życia. Zacznie się na dobre zapuszczanie korzeni i to w sposób dość schematyczny. Jako dojrzały(?) wiekiem mężczyzna, wchodzący dopiero w pełnoprawną dorosłość, musi pomyśleć o własnym kącie i o znalezieniu jakiejkolwiek pracy, żeby móc utrzymać siebie i swoją kobietę, z którą planuje założyć podstawową komórkę społeczną. Najciekawszy w całej tej historii jest sposób podejścia do życia bohatera Nitu. Można odnieść wrażenie, że Bogdan Trzmiel przechodzi coś w rodzaju aksjologicznej mutacji: już nie jest małym chłopcem spędzającym czas na beztroskich zabawach, ale nie jest też w pełni dojrzałym facetem, który to w sposób jednoznaczny i zdecydowany potrafi określić swoje życiowe priorytety, który zdolny jest do rezygnacji z przyjemności na rzecz poprawy egzystencjału swojego i osoby mu bliskiej – Iwony, narzeczonej, a w niedalekiej przyszłości żony. Zachowuje się tak, jakby jego naczelnym mottem życiowym było horacjańskie carpe diem quam minimum credula postero (używaj życia jak najmniej ufając przyszłości). To raczej życiowa swawolność bierze jeszcze górę nad bohaterem, a dojrzałość emocjonalna jest jeszcze daleko przed nim.
Historia Bogdana Trzmiela pisana jest w pierwszej osobie, więc czytelnik w naturalnym wręcz odruchu może wziąć głównego bohatera za alter ego samego autora powieści, choć z drugiej strony, notabene, powieść zawiera wiele wątków autobiograficznych, ale nieco przefiltrowanych i podkoloryzowanych na potrzeby książki.
W trakcie lektury Nitu powinny pojawić się pytania i jest to chyba naturalny stan rzeczy, kiedy książkę czyta się z należną uwagą. Pytanie pierwsze może dotyczyć samego bohatera powieści: kim jest ten człowiek i dlaczego jego zachowanie ma taki a nie inny przebieg. Drugie pytanie związane jest z tym, co się dzisiaj określa pojęciem „target”: do kogo skierowana jest ta książka, jaki rodzaj czytelników powinien po nią sięgnąć? I skąd w tytule słowo wzięte z warsztatu mechanicznego? Udzielenie odpowiedzi na pierwsze z pytań nie będzie należało do zadania łatwego. Mechanizm psychologiczny człowieka jest mechanizmem na tyle złożonym i skomplikowanym, że zaszufladkowanie, jednoznaczne określenie jest niezwykle trudne, a nawet niemożliwe. Dlatego też dla uproszczenia sobie zadania dużo elementów w takich przypadkach ulega uogólnieniu, zamknięciu w pewnym powszechnie przyjętym paradygmacie. Pomija się wchodzenie w szczegóły, nie analizuje detali. Kim zatem jest Bogdan Trzmiel? Z całą pewnością dla każdego czytelnika będzie kimś innym, bo każdy będzie go postrzegał przez pryzmat własnych doświadczeń, wiedzy i aparatu pojęciowego, który pozwoli nadać nazwy poszczególnym elementom charakterystyki. Wstąpienie w związek małżeński nie jest dla głównego bohatera żadną ważną cezurą, granicą oddzielającą życie młodzieńca, który musi się wyszumieć i męża biorącego na swoje barki współodpowiedzialność za kondycję związku. Erotyczne przygody, które niejako same się nadarzają, bez zabiegania o nie, są dla Trzmiela chlebem powszednim. Znalezienie się w takiej sytuacji, przyprawia młodego małżonka o amnezję względem swojej ślubnej, automatycznie wyrzuca ją ze swojej świadomości na czas erotycznych zabaw, a kiedy jest już po wszystkim, nawet nie ma poczucia jakiejkolwiek winy, kac moralny nie jest wpisany do jego świadomości. Ilość seksualnych przygód Bogdana Trzmiela może w pewnym stopniu świadczyć o uzależnieniu, jego zachowanie w tym względzie mocno ociera się o kompulsję. Zaspokajanie erotycznych żądz idzie w parze z alkoholem spożywanym w ponadprzeciętnych ilościach. Przy każdej możliwej okazji w ręce bohatera tkwi puszka piwa, które nie jest wcale traktowane jak alkohol. Ot, zwykły napój, którego popijanie umila spędzanie czasu. Nie gardzi też tymi wysokoprocentowymi. Bohater Nitu jawi się więc jako typowy samiec, który nie jest w stanie w sposób skuteczny okiełznać swojej zwierzęcej natury, a kobiety traktuje w sposób przedmiotowy. Jest tak egoistycznie zapatrzony w zaspokajanie swoich potrzeb, że nawet nie potrafi zaangażować się emocjonalnie w bycie ze swoją żoną. Jej to chyba jednak nie do końca przeszkadza, skoro toleruje jego ekscesy i nie grozi odejściem. Takie nieme przyzwolenie daje poczucie bezkarności i pozwala na kontynuowanie zaliczeń kolejnych panienek, wlewać w siebie wyroby przemysłu spirytusowego pod każdą postacią. Podobny typ bohatera kreślił w swoich powieściach Charles Bukowski, dlatego też, jeśli ktoś wcześniej miał do czynienia z prozą Bukowskiego, z pewnością zdoła odnaleźć wiele wspólnych mianowników z Nitem Woźnego. Bohatera wykreowanego przez Woźnego można oskarżać o brak odpowiedzialności za swoje czyny, brak szacunku dla płci przeciwnej i wiele innych rzeczy, ale można również podjąć próbę jego usprawiedliwienia, bo w końcu człowiek jest tylko człowiekiem i wszelakie słabości są jednym z jego elementów. Może warto okazać mu nieco współczucia, wyrazić zrozumienie dla jego postępowania? Ożenek i podjęcie pracy w szkole języków obcych mogą stanowić nikłe, ale jednak dające jakąś nadzieję, perspektywy na wejście w rolę prawdziwego męża i głowy rodziny. Trzeba dać mu tę szansę i obserwować dalszy rozwój wypadków. Być może narodziny dziecka będą stanowiły przełom w hedonistycznym pojmowaniu życia. Tytułowy nit ma pewnie za zadanie coś lub kogoś złączyć w sposób trwały, ale jednak, kiedy zaistnieje taka potrzeba, dać się zdemontować, by całość wróciła do stanu pierwotnego. Być może chodzi o głównego bohatera, który powinien scalić się z pewnymi wymogami, które stawia przed nim dorosłe życie. Przede wszystkim powinien podjąć próbę emocjonalnego „znitowania się” z żoną i z zadaniami codzienności wobec bycia we dwoje. Poprzez takie „znitowanie się” powinien niejako wymusić na sobie stosowną postawę wobec życiowego imperatywu. Dlaczego autor do scalenia wybrał nit, a nie śrubę? Może dlatego, że nit się zaciska, zaklepuje, a śrubą trzeba kręcić. Kręcenie nie najlepsze w tym przypadku wywołuje skojarzenia.
Ta książka jawi się jako przestroga dla kobiet, którym rzeczywiście może przytrafić się taki partner życiowy i gdyby istotnie do tego doszło, należy jak najszybciej obrać jakąś strategię na tę okoliczność i nie pozwolić sobie na reifikację przez takiego seksoholika i moczymordy. Dla mężczyzn (z pewnością nie wszystkich) Bogdan Trzmiel może stanowić model, z którego w żadnym wypadku nie należy brać przykładu, bo zaspokajanie wyłącznie własnych pragnień jest odzwierciedleniem próżności i jest raczej źle przyjmowane przez otoczenie. Ale znajdują się przecież i tacy, którym taki typ macho którejś tam kategorii będzie imponował i sprawiał wrażenie niezależności. Dla nich ta książka będzie zbeletryzowanym przewodnikiem po szorstkiej i brutalnej rzeczywistości naszych czasów. Wybór opcji zależy oczywiście od wartości, którymi kieruje się sam zainteresowany tym wyborem.
Nit Woźnego to swoisty signum temporis. Normy obyczajowe i moralne podlegają ciągłej metamorfozie w stronę mocno posuniętej liberalizacji. Nikogo już nie dziwią dzieci ze związków pozamałżeńskich, nie ma hamulców na używanie słów wulgarnych w miejscach publicznych (w mediach), albo w towarzystwie kobiet. Wszechogarniająca golizna też nie wzbudza sensacji i dreszcze nie przebiegają po plecach na widok roznegliżowanych panienek. Szczególnie widać to w klipach do rockowych utworów muzycznych; kiepską muzykę rekompensują kipiące erotyzmem teledyski.
Książek o podobnej tematyce, które dokumentują współczesność, jest na naszym rynku wydawniczym wiele, więc Nit raczej nie będzie błyszczał na tle innych sobie podobnych publikacji. Ale czy to nie jest tak jak z filmami opatrzonymi informacją „adult”, na których ciągle dzieje się to samo, a mimo to ów przemysł filmowy ma się całkiem dobrze i znajduje liczne grono odbiorców obu płci. Trzeba mieć nadzieję, że czytelnik po lekturze tej książki wyciągnie głęboko idące wnioski. Oby tak się stało.